Nie ma zgody wśród krajów Unii, żeby 40 proc. kobiet było obowiązkowo zatrudnionych w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych. Rząd PiS zmienia stanowisko poprzedniego gabinetu w tej sprawie opowiedział się przeciwko takim regulacjom.

Nie ma zgody wśród krajów Unii, żeby 40 proc. kobiet było obowiązkowo zatrudnionych w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych. Rząd PiS zmienia stanowisko poprzedniego gabinetu w tej sprawie opowiedział się przeciwko takim regulacjom.
zdj. ilustracyjne /PAP/Lech Muszyński /PAP

Rewolucyjne propozycje z 2012 r. zostały zmienione - zrezygnowano np. z pierwotnego pomysłu karania spółek za brak parytetów grzywnami czy wykluczeniem z przetargów. Wprowadzono też klauzulę elastyczności dającą krajom możliwość wybrania środków, za pomocą których chcą osiągnąć cel.

Rząd PO-PSL opowiadał się za przyjęciem kompromisowej propozycji. Gabinet PiS zmienił stanowisko Polski. Wiceminister pracy Stanisław Szwed wyjaśniał podczas posiedzenia unijnych ministrów, że tę sprawę trzeba zostawić przedsiębiorstwom, a w ogóle to pozycja Polek w firmach jest całkiem dobra. Polska stoi na stanowisku, że nie ma potrzeby zmian w tym zakresie i obserwujemy, że wiele prestiżowych stanowiska zajmują w naszym kraju kobiety i wzrasta udział kobiet we władzach spółki - uzasadniał polskie "nie" Stanisław Szwed.

Nasza korespondentka postanowiła zweryfikować słowa ministra. Rzeczywiście, udział kobiet we władzach spółek wzrasta, ale średnio o 0,3  proc. rocznie - od 9 proc. w 2004 r. do 12 proc. w 2012 r. To oznacza, że bez dodatkowych regulacji Polki będą zajmowały 40 proc. miejsc w zarządach  dopiero za 85 lat.

W Polsce obecność kobiet w radach nadzorczych jest niższa niż średnia unijna, mimo że 60 proc. absolwentów wyższych uczelni to kobiety. Oznacza to, że w Polsce jest wiele kobiet po studiach menadżerskich czy ekonomicznych, lecz rzadko trafiają one do rad nadzorczych wielkich firm.

(mn)