Na Białorusi od niedzieli zatrzymano ponad sześć tysięcy osób. O wielu z nich nie ma żadnych informacji. „Każdy dzisiaj ma kogoś znajomego, kogo zatrzymali. I każdy kogoś szuka” – mówi Alena. „Mój kolega z pracy przepadł przedwczoraj. Nie daje znaku życia, nie odbiera telefonu” – dodaje.
Zaginieni podczas protestów po wyborach prezydenckich to obecnie powszechny temat rozmów w stolicy Białorusi i innych miejscowościach.
Wielu, a być może większość zatrzymanych to ludzie, którzy w ręce funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa trafili przypadkowo. W godzinach popołudniowych i wieczornych milicja zatrzymywała w ostatnich dniach nie tylko osoby, które uczestniczyły w protestach czy znalazły się w ich pobliżu, ale np. wychodziły ze stacji metra.
Media niezależne pisały np., że "zatrzymywane są osoby ubrane na sportowo". 25-letnia Waleryja, pracownica kawiarni z Mińska, została zatrzymana, gdy przed północą przez centrum miasta szła w kierunku stacji metra. Rodzice odnaleźli ją, i to przypadkiem, dopiero wieczorem następnego dnia.
Ciągle nie wiadomo, gdzie jest Danik, który był razem z nią - mówią koledzy Waleryi z pracy. Daniła pracuje w tym samym miejscu i odprowadzał dziewczynę do domu, by "nie stało się coś złego".
Z informacji PAP wynika, że z powodu ogromnej liczby zatrzymanych, areszty nie nadążają z ich ewidencjonowaniem. Oni nie mają jeszcze list z 10 sierpnia, nie mówiąc już o zatrzymanych we wtorek 11 sierpnia - powiedział poinformowany rozmówca.
Portal Naviny.by cytuje wypowiedź obrońcy praw człowieka Siarhieja Sysa, który ocenia, że sytuacja w aresztach w Mińsku jest tragiczna. Nasz telefon parzy - ludzie szukają krewnych (...). To jest jak obóz koncentracyjny. Niedługo trzeba będzie przekazać do przetrzymywania więźniów stadion Dynamo - powiedział prawnik.
Przed głównym aresztem na ulicy Akrescina codziennie gromadzi się po kilkaset osób, które próbują ustalić, gdzie są ich krewni. Z aresztów w Mińsku zatrzymani wywożeni są do innych miejscowości, co dodatkowo utrudnia ich poszukiwanie. Areszty nie przyjmują paczek z żywnością, leków czy ciepłych ubrań.
Redakcja Naszej Niwy przez dwa dni nie miała informacji o swoim redaktorze naczelnym Jahorze Marcinowiczu. Ostatnią wiadomością, którą przekazał w poniedziałek wieczorem, był sms o treści: "SOS", a w środę znaleziono jego otwarty porzucony samochód. Dopiero po południu tego dnia Marcinowicz odnalazł się w areszcie w Żodzino. Tam zresztą trafia najprawdopodobniej wielu zatrzymanych wywożonych z Mińska.