W reakcji na dwudniowe zamieszki w Tottenham, Enfield, Walthamstow i innych dzielnicach Londynu, premier David Cameron przerwał urlop w Toskanii. Do Londynu wraca też minister spraw wewnętrznych Theresa May. W poniedziałek do kolejnych gwałtownych zajść doszło w dzielnicach Hackney, Lewisham i Croydon.
We wtorek rano premier będzie przewodniczył posiedzeniu sztabu antykryzysowego - Cobra.
Naoczni świadkowie określają sytuację w Hackney jako "bardzo napiętą". Niektórzy uczestnicy zajść byli zamaskowani. Do opanowania zamieszek skierowano około 200 policjantów oddziałów szturmowych i helikopter. Uczestnicy rozruchów rzucali w policję ulicznymi śmietnikami i odłamkami gruzu. Do starć dochodzi też w drugim największym mieście Anglii - Birmingham.
W czasie konfrontacji z policją wiele osób miało drewniane pałki i metalowe pręty. Obiektem ataku były między innymi policyjne pojazdy. Funkcjonariuszom udało się odeprzeć próbę przerwania policyjnego kordonu. Według BBC bezpośrednim powodem rozruchów w Hackney było zatrzymanie i przeszukanie czarnoskórego mężczyzny.
Obecna fala rozruchów rozpoczęła się w sobotę od pokojowego wiecu protestacyjnego przed posterunkiem policji w Tottenham w północnym Londynie. Mieszkańcy dzielnicy domagali się "sprawiedliwości" po zastrzeleniu przez policję 29-letniego Marka Duggana. Mężczyzna został zabity podczas próby aresztowania. Jedna z wersji mówi o wymianie ognia i o tym, że pocisk utkwił w radiu, które miał przy sobie funkcjonariusz policji. Duggan miał być uzbrojony, ale nie ma na to dowodów.
Komentatorzy zauważają, że to, co dzieje się na ulicach Londynu, można przypisać upadkowi społecznych wartości, a w niektórych przypadkach napięciom na tle rasowym. Wielka Brytania przeżywa obecnie okres bolesnych cięć budżetowych. Niewykluczone, że jedną z wielu przyczyn zamieszek, może być także strach przed niepewnym jutrem.