Do 62 wzrosła liczba ofiar powodzi we wspólnocie autonomicznej Walencji. Gwałtowne zjawiska, spowodowane przez burzę Dana, przetoczyły się przez południową i wschodnią Hiszpanię. W Walencji odwołane zostały lekcje, zamknięto również parki. W południowej Andaluzji wykoleił się pociąg dużych prędkości z 276 pasażerami na pokładzie.

Burze w największym stopniu doświadczyły Andaluzję na południu kraju, Walencję na wschodzie oraz Kastylię La-Manchę, a szczególnie prowincję Albacete.

Władze regionalne Walencji poinformowały po godz. 12 o tym, że liczba ofiar we wschodniej części Hiszpanii wzrosła do 62. Wcześniej Gwardia Cywilna informowała o 51 osobach, które zginęły w wyniku powodzi. 

Ta liczba - jak poinformowano - może się jeszcze zmienić. Wiele osób jest bowiem zaginionych.

W prowincji Walencja - jak podaje "El Pais" - dziesiątki osób spędziły noc na dachach sklepów, stacji benzynowych, na mostach - dopóki nie udzielono im pomocy. Niektórzy byli też uwięzieni w pojazdach na zablokowanych drogach. Wiele z nich wciąż czeka na pomoc służb ratunkowych. 

Dotarcie do wielu osób jest w tej chwili niemożliwe, ponieważ wiele dróg jest zablokowanych. Akcje ratunkowe prowadzone są przy użyciu helikopterów

Premier Pedro Sánchez wezwał społeczeństwo, aby "nie traciło czujności", ponieważ Dana w dalszym ciągu sieje spustoszenie. 

W Walencji zawieszono całkowicie ruch kolejowy, w tym szybkie połączenie z Madrytem. W mieście nie kursuje również metro.

W środę odwołano wszystkie zajęcia szkolne i wydarzenia sportowe. Zamknięto także parki.

Dwanaście samolotów, które miały lądować na lotnisku w Walencji, zostało przekierowanych do innych miast w Hiszpanii. Odwołano 10 kolejnych połączeń, które miały wystartować lub wylądować na lotnisku.

"Największe zniszczenia spowodowało wylanie rzeki Magro. W niektórych miejscach spadło nawet 400 litrów na metr kwadratowy w ciągu kilku godzin" - donosi dziennik "El Pais".

W mediach społecznościowych pojawiło się nagranie tornada, które miało pojawić się pomiędzy miejscowościami Carlet i Alginet w prowincji Walencja. 

W południowej Andaluzji wykoleił się pociąg dużych prędkości z 276 pasażerami na pokładzie. Nikt nie został ranny.

"Mamy do czynienia z bezprecedensową sytuacją"

Nagrania publikowane w internecie pokazują rwącą wodę, która znosi samochody z ulic i zalewa niższe kondygnacje budynków.

Jak podały hiszpańskie media, w niektórych rejonach w ciągu jednego dnia spadło tyle deszczu, ile powinno przez cały miesiąc.

Mamy do czynienia z bezprecedensową sytuacją, której nikt nie pamięta - powiedział Carlos Mazon.

Rząd powołał komitet kryzysowy do monitorowania skutków burz. Dziś premier Pedro Sanchez, który wrócił z podróży do Indii, będzie przewodniczył pracom komitetu.

Rząd wysłał do Walencji jednostkę wojskową UME, specjalizującą się w operacjach ratowniczych, aby wspomóc lokalne służby ratownicze.

"Prędkość, z jaką płynęła woda, była szalona"

Powódź to następstwo wyjątkowo gwałtownych ulew - mówi RMF FM mieszkanka Walencji pani Ilona.

Ta ilość wody spadła w bardzo krótkim czasie. Zdarzało się już, że takie deszcze były w ubiegłych latach, ale nigdy nie spadły w ciągu 6 czy 12 godzin - dodaje.

Jak informuje, jest miejscowość, w której spadło 200 litrów w 3 godziny. To jest niesamowita ilość wody. To spowodowało całą tragedię. Nikt się tego nie spodziewał - podkreśla.

50 osób spędziło noc w kompleksie sportowym Petxina w Walencji. W rozmowie z dziennikiem "El Mundo" z przerażeniem wspominają, co przeżyły, gdy w ciągu zaledwie kilku minut znalazły się w pułapce pod lawiną wody.

Paco tłumaczy, że cudem udało mu się uratować. Woda zerwała mu nawet ubranie. Na ramionach ma siniaki i zadrapania.

Prędkość, z jaką płynęła woda, była szalona - mówi.

Państwowa agencja meteorologiczna AEMET ogłosiła czerwony alert w regionie Walencji i drugi najwyższy poziom alertu w części Andaluzji. W obu regionach z powodu powodzi zamknięto kilka dróg.

Według hiszpańskich służb meteorologicznych burze mają trwać do czwartku.