Jeszcze nie wiadomo, co było bezpośrednią przyczyną czwartkowej katastrofy lotniczej w pobliżu Waszyngtonu. Ciekawe informacje podał jednak "New York Times", wskazując, że w dniu wypadku na lotnisku im. Ronalda Reagana jeden kontroler nadzorował zarówno loty śmigłowców, jak i samolotów pasażerskich, pełniąc obowiązki dwóch pracowników.

Po czwartkowej katastrofie lotniczej w pobliżu Waszyngtonu, gdzie samolot pasażerski z 64 osobami na pokładzie zderzył się w powietrzu z wojskowym śmigłowcem, którym leciało trzech amerykańskich żołnierzy, w Stanach Zjednoczonych rozgorzała dyskusja na temat przyczyn tej jednej z największych w historii Ameryki tragedii.

Kilka godzin po tym, jak obie maszyny wpadły do rzeki Potomak, nowy minister transportu USA Sean Duffy zapewnił na konferencji prasowej, że "USA mają najbezpieczniejszą przestrzeń powietrzną na świecie". Eksperci i pracownicy amerykańskiej branży lotniczej mają jednak inne zdanie, wskazując na szereg problemów systemowych i infrastrukturalnych.

Przyczyny kolizji pozostają niejasne

Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) rozpoczęła śledztwo, a władze badają m.in. możliwe nadmierne zmęczenie kontrolerów lotu oraz błędy w komunikacji między wieżą kontroli lotów a załogami samolotu i śmigłowca.

NTSB zapowiedziała też szczegółową analizę organizacji pracy na lotnisku im. Ronalda Reagana, gdzie doszło do katastrofy. Wstępne ustalenia wskazują, że kontrolerzy nakazali załodze śmigłowca zwrócenie uwagi na nadlatujący samolot, ale przyczyny kolizji pozostają niejasne.

Dziennik "New York Times", który uzyskał wstępny raport Federalnej Administracji Lotnictwa (FAA), podał, że w dniu wypadku na lotnisku jeden kontroler nadzorował zarówno loty śmigłowców, jak i samolotów pasażerskich, pełniąc obowiązki dwóch pracowników.

Dalsza część artykułu pod materiałem video:

Brakuje kontrolerów, rośnie liczba lotów

Politico zwróciło uwagę, że przewodnicząca NTSB Jennifer Homendy "od miesięcy apelowała o zwiększenie nakładów na kontrolę ruchu lotniczego, ostrzegając przed możliwymi tragediami". Homendy, która w czwartek była na miejscu katastrofy, zapewniła, że po zakończeniu śledztwa "nie zostanie kamień na kamieniu".

Zdaniem ekspertów sygnałem ostrzegawczym dla amerykańskiego lotnictwa powinny być lotnicze incydenty "near-miss", czyli takie, w trakcie których omal nie doszło do wypadku. W 2023 r. takich przypadków było 11, a w 2022 r. - pięć. Większość z nich wynikała z błędów kontrolerów. Politico zauważyło jednak, że ich drugą przyczyną są braki kadrowe w branży lotniczej. FAA, zatrudniająca około 45 tys. osób, szacuje, że w USA brakuje około 3 tys. kontrolerów.

Cytowany przez Politico Jim Hall, były przewodniczący NTSB, zwrócił uwagę, że system lotniczy w USA potrzebuje odbudowy po utracie wielu wykwalifikowanych pracowników, do której doszło zwłaszcza w trakcie pandemii Covid-19. Straciliśmy mnóstwo wykwalifikowanych pilotów, mechaników i stewardess. Widzieliśmy, jak wpłynęło to na lotnictwo - mówił już na początku 2023 r. Braki kadrowe wynikają także z przechodzenia kontrolerów na emeryturę oraz długiego czasu szkoleń nowych specjalistów.

Obok braków kadrowych, które mogły przyczynić się do katastrofy, media wskazują też na gwałtowny wzrost liczby lotów w USA. Lotnisko im. Ronalda Reagana, choć stosunkowo niewielkie, jest jednym z najruchliwszych na wschodnim wybrzeżu. Obsługuje rocznie 25 mln pasażerów, mimo że według pierwotnego projektu miało obsługiwać 15 mln osób. Podobnie wygląda sytuacja na innych lotniskach w kraju.

Senator demokratów z Wirginii Mark Warner, który wraz z innymi przedstawicielami Kongresu z Wirginii i Marylandu sprzeciwiał się zwiększaniu liczby lotów na zatłoczonym waszyngtońskim lotnisku, powiedział w rozmowie ze stacją CNN, że "będzie zadawał pytania" dotyczące zagęszczenia ruchu lotniczego w rejonie stolicy. Wielokrotnie poruszaliśmy ten problem. Mamy bardzo ruchliwą przestrzeń powietrzną - zaznaczył.