Niemal wszyscy zastanawiają się, kiedy i w jakiej formie siły zbrojne Stanów Zjednoczonych przeprowadzą atak odwetowy za niedawne okrutne zamachy w Nowym Jorku, w których przypomnijmy zginęło niemal 7 tysięcy osób.
Uwaga świata koncentruje się na Afganistanie, gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa ukrywa się bin Laden, lider siatki terrorystycznej, prawdopodobnie odpowiedzialnej za zamach. Czy oprócz Afganistanu inne kraje staną się celem odwetu? A może odwet wcale nie będzie taki, jak przypuszczamy?
Im więcej czasu mija od zamachów 11 września, tym bardziej stanie się jaśniejsze, że plan wojny przeciwko terrorystom nie będzie opierał się na silnym zmasowanym uderzeniu z powietrza. Nie tylko dlatego, że w takim kraju atak taki przyniósłby niewiele pożytku, a szansa, że dosięgnie samego bin Ladena graniczyłaby z cudem. Poza tym atak na tak wyniszczony wojnami kraj jak Afganistan, kiedy zginęłoby mnóstwo osób cywilnych, spowodowałby odwrócenie się od Stanów kilku z takim trudem zdobywanych sojuszników z krajów arabskich. Groźba wywołania tam dodatkowej katastrofy humanitarnej jest bardzo realna. Coraz więcej komentarzy skłania się do opinii, że najlepsza będzie ograniczona, acz dobrze przygotowana akcja sił specjalnych w samym Afganistanie, przy równoczesnym wsparciu i współdziałaniu z walczącym przeciw talibom Sojuszem Północnym. Zdaniem jednego z analityków, takie działania z udziałem 50 tysięcy amerykańskich żołnierzy kosztujące miesięcznie około miliarda dolarów, dają największą szansę sukcesu. Jak pisze dziennik „US Today” pierwsze grupy specjalne sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych pojawiły się w rejonie Kandaharu już w dwa dni po zamachach.
Rys. RMF
16:30