Łeb w łeb. Dwie główne partie izraelskie uzyskały we wtorkowych wyborach parlamentarnych niemal równy wynik. Jak wynika z ostatnich danych, obejmujących 99 procent oddanych głosów, centrowa Kadima zdobyła 28 miejsc w 120-osobowym Knesecie, a prawicowy Likud - 27 mandatów.
Przywódcy obu rywalizujących głównych partii - Cipi Liwni z Kadimy i Benjamin Netanjahu z Likudu - ogłosili już swoje wyborcze zwycięstwo. Jak podaje dziennik "Haarec" na swej stronie internetowej, Partia Pracy miała uzyskać 13 mandatów a ugrupowanie radykalnej prawicy Nasz Dom Izrael (Israel Beiteinu) - 15 miejsc.
Decyzja o powierzeniu misji sformowania nowego rządu zależy od prezydenta kraju Szimona Peresa. Prawdopodobne jest, iż po konsultacjach z liderami głównych partii nie będzie mieć innego wyboru jak tylko przekazaćją przywódcy prawicy Netanjahu. Izraelski dziennik wskazuje, iż według dotychczasowych danych prawicowy blok, kierowany przez Netanjahu, mógłby liczyć w Knesecie 63-64 miejsca, podczas gdy Cipi Liwni byłaby w stanie zgromadzić wokół Kadimy nie więcej jak 56-57 deputowanych. To oznacza, iż po raz pierwszy w historii Izraela partia, która uzyskała największe poparcie w wyborach, nie stworzy nowego rządu.
"Języczkiem u wagi" w procesie formowania nowego rządu staje się prawicowe ugrupowanie Nasz Dom Izrael, które po wyborach jest trzecią siłą w izraelskim parlamencie. Jego lider
Awigdor Lieberman wcześniej oznajmił, że jest gotów rozmawiać zarówno z Likudem, jak i z Kadimą. Przyznał jednak, że marzy mu się rząd nacjonalistyczny. Zgodnie z prawem wskazany przez prezydenta zwycięzca wyborów ma 42 dni na stworzenie nowego rządu.