Amerykańskiego żołnierza prawdopodobnie zastrzelił polski wojskowy – twierdzi „Washington Post”. Dochodzenie, wszczęte ponad 1,5 roku temu, zostało jednak przerwane, by nie narażać na „szwank stosunków z ważnym sojusznikiem.”
Kapral Jesse Buryj zginął w Karbali w maju 2004 r. Jego amerykańsko-polski patrol kontrolował jedno ze skrzyżowań, gdy nagle samochód Buryja został staranowany przez jadącą szybko ciężarówkę. Powodem śmierci nie były jednak obrażenia spowodowane wypadkiem, a rana postrzałowa.
Według Amerykanów, Polacy bardzo często otwierali ogień bez powodu. Polskie dowództwo kategorycznie temu zaprzeczyło i zasugerowało, że przypadkowy strzał w kierunku kaprala oddał inny Amerykanin. W winę Polaków nie wierzy także część żołnierzy z oddziału Buryja.
Z polskiego raportu komisji wojskowej, która badała sprawę rzekomego zabójstwa wynika, że prawdopodobieństwo postrzelenia Amerykanina przez polskiego żołnierza jest zerowe. Komisja doszła do takiego wniosku po odtworzeniu krok po kroku całego zdarzenia. Wywiązała się burza ostrzałów. Nie można stwierdzić, że to ci strzelali, a inni nie, ponieważ strzelali prawie wszyscy - mówi Piotr Paszkowski, rzecznik MON. Jedna z konkluzji raportu mówi także, że polscy żołnierze stali na zewnątrz umocnień drogowego posterunku i dlatego nie mieli możliwości, by zastrzelić Amerykanina, który był wewnątrz.
Armia USA wszczęła w tej sprawie dochodzenia, ale zostało ono zawieszone z powodu „złożonej natury prowadzonej operacji”. Amerykańscy dziennikarze sugerują, że sprawę wyciszono dla dobra stosunków z polskim sojusznikiem tuż przed wyborami prezydenckimi, w których zwycięstwo George’a W. Busha wcale nie było takie pewne.