Skandal wyborczy po amerykańsku. W nocy polskiego czasu amerykański departament stanu poinformował o zwolnieniu dwóch pracowników i ukaraniu trzeciego za nieuprawnione zaglądanie do danych paszportowych kandydata na prezydenta Baracka Obamy.
Na razie nie ma żadnych dowodów na to, że incydent ma związek z trwającą kampanią wyborczą i że szukano np. informacji, które mogły skompromitować Baracka Obamę. Nie wiadomo też, po co pracownicy departamentu stanu przeglądali rejestry kandydata.
Sprawę wyjaśnia już FBI, zwłaszcza że dane osobowe polityków podlegają w Stanach Zjednoczonych szczególnej ochronie. Na razie analiza zapisów komputerowych pozwoliła ustalić, że do objętych tajemnicą informacji zaglądano trzy razy, ostatni raz tydzień temu. Prawdopodobnie nie kopiowano żadnych danych ani też nie zmieniano zapisów w systemie.
Podobna sytuacja miała już miejsce w Waszyngtonie, kiedy o prezydenturę ubiegał się Bill Clinton. Wtedy w jego kartotece szukano informacji dotyczących uchylania się od służby wojskowej.