"Albo jesteście z nami, albo z terrorystami" - takimi słowami prezydent George W. Bush wezwał świat do wspólnej walki z terroryzmem po ubiegłotygodniowych zamachach na nowojorskie World Trade Center i Pentagon w Waszyngtonie. Występując przed połączonymi izbami Kongresu Bush podkreślił, że moment rozpoczęcia amerykańskiej akcji zbrojnej się zbliża.

"Jesteśmy państwem świadomym zagrożenia i wezwanym do obrony wolności. Nasz smutek przekształcił się w gniew, gniew w decyzje. Bez względu na to czy postawimy naszego wroga przed obliczem sprawiedliwości, czy pójdziemy ze sprawiedliwością do niego - tak czy inaczej stanie się jej zadość". Bush po raz kolejny nie pozostawił też wątpliwości - kto, zdaniem USA, stoi za ubiegłotygodniowymi zamachami. Podkreślił, że wszystkie ślady prowadzą w jednym kierunku: "Wszystko wskazuje na grupę luźno powiązanych ze sobą terrorystycznych organizacji pod wspólną nazwą Al-Qaeda. Al-Qaeda jest dla terroryzmu tym, czym mafia dla przestępczości. Jej celem nie jest jednak zbijanie fortuny, lecz zmiana świata i narzucenie wszystkim - radykalnych poglądów. Ta organizacja i jej przywóca - Osama bin Laden powiązani są z wieloma innymi ugrupowaniami w innych krajach. Tysiące tych terrorystów działają w ponad sześćdziesięciu państwach".

To był czytelny przekaz i dla tych, którzy zamierzają być z Ameryką i przeciw niej. Prezydent podkreślił, że to nie tylko amerykańska wojna, to walka w interesie całego świata. Podziękował za reakcje sympatii i współczucia, które docierały do Ameryki. Przypomniał, że pod gruzami zginęli obywatele kilkudziesięciu krajów. Szczególną uwagę poświęcił Wielkiej Brytanii, którą nazwał najprawdziwszym z przyjaciół. Premier Tony Blair obserwował zresztą przemówienie z galerii. Bush podkreślił nie po raz pierwszy, że planowane działania nie są skierowane przeciw islamowi. W istocie mają dotknąć tych, których doktryna jest odrzucana nawet przez duchownych islamu. Prezydent dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że kraje wspierające terroryzm zagrażają światu, zagrażają wolności i powiedział im wprost: "Nasza walka zaczyna się od Al-Qaeda'y, ale tam się nie kończy. Znajdziemy, zatrzymamy i pokonamy wszelkie ugrupowania terrorystyczne bez względu na to gdzie się znajdują.

W swym przemówieniu przed Kongresem Bush przekazał też jasne i krótkie ultimatum rządzącym w Afganistanie Talibom. Muszą wydać Osamę bin Ladena natychmiast lub podzielić jego los, czyli krótko mówiąc liczyć się z amerykańskimi atakami odwetowymi. Tym samym USA odrzuciły jako niewystarczającą wczorajszą decyzję szury - rady najwyższych duchownych islamskich, która poprosiła Osamę bin Ladena o dobrowolne opuszczenie Afganistanu. Jednocześnie jednak ulemowie zagrozili świętą wojną w razie amerykańskiego ataku na Afganistan.

Tymczasem kolejne amerykańskie siły kierują się w rejon prawdopodobnej akcji zbrojnej, która ma być odwetem za ubiegłotygodniowe zamachy terrorystyczne w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Ze swej bazy w pobliżu Tokio wypłynął amerykański lotniskowiec USS "Kitty Hawk", eskortowany przez kilka japońskich niszczycieli. Dokąd zmierza - tego przedstawiciele sił USA nie chcieli zdradzać, jednak japońskie media twierdzą, że ważący ponad osiemdziesiąt jeden ton lotniskowiec, na pokładzie którego stacjonuje około siedemdziesięciu samolotów płynie na Ocean Indyjski.

foto Archiwum RMF

08:45