Mniszki z klasztoru na przedmieściach Pekinu miały być molestowane seksualnie przez jednego z najbardziej wpływowych buddyjskich mnichów w Chinach. Śledztwo wykazało, że mnich Xuecheng wysyłał kobietom napastliwe wiadomości tekstowe. 51-latek, który - jak większość buddyjskich mnichów - złożył śluby czystości, zaprzecza tym zarzutom. Policja wszczęła dochodzenie w tej sprawie - poinformowały chińskie władze.
Państwowy Urząd ds. Wyznań wszczął dochodzenie przeciwko Xuechengowi po doniesieniu złożonym przez dwie byłe mniszki klasztoru Longquan. Przygotowały one 95-stronicową dokumentację sprawy, zawierającą m.in. zeznania domniemanych ofiar mnicha, od których miał on m.in. żądać "przysług seksualnych".
Śledztwo Urzędu wykazało, że mnich Xuecheng wysyłał kobietom napastliwe wiadomości tekstowe, stawiał świątynie bez odpowiednich pozwoleń budowlanych oraz źle zarządzał finansami klasztoru Longquan, którego jest opatem.
Mnich Xuecheng, oprócz zarządzania klasztorem Longquan, jest również członkiem najwyższego organu doradczego rządzącej Komunistycznej Partii Chin, a do niedawna pełnił funkcję prezesa Chińskiego Stowarzyszenia Buddyjskiego, ale ustąpił z niej już po wybuchu skandalu z domniemanym molestowaniem.
W komunikacie Państwowego Urzędu ds. Wyznań napisano również, że Xuecheng podejrzewany jest o "naruszenie zasad buddyjskich" i może zostać dyscyplinarnie ukarany przez Chińskie Stowarzyszenie Buddyjskie.
Sprawa została przekazana pekińskiej policji, która ustala, czy wpływowy mnich złamał prawo.
51-letni Xuecheng, który, jak większość buddyjskich mnichów, złożył śluby czystości, zaprzeczał tym zarzutom. W sieci społecznościowej Weibo (odpowiednik zablokowanego w Chinach Twittera) ocenił, że opierają się one "sfabrykowanym materiale" i "zniekształconych faktach".
Sprawa mistrza Xuechenga, którego pełne nazwisko brzmi Shi Xuecheng, uznawana jest za jeden z największych skandali, jakie wybuchły w Chinach, odkąd popularność w tym kraju zaczęły zdobywać ruchy podobne do międzynarodowego #MeToo.
(ak)