Policja w Tbilisi opanowała masowy antyrosyjski protest przed budynkiem parlamentu. Zamieszki wybuchły po tym, gdy na prawosławnym kongresie odbywającym się właśnie w tym gmachu w roli przewodniczącego wystąpił rosyjski deputowany - komunista Siergiej Gawriłow. Rannych zostało od 70 do 100 osób, w tym prawie 40 policjantów. Dziesiątki osób zatrzymano.
Wizytę w Mińsku przerwała prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili, która wraca do Tbilisi. Obwiniła ona Rosję o próbę rozbicia jedności gruzińskiego społeczeństwa. Ostrzegła, że "tylko Rosja skorzysta na podziałach w kraju i społeczeństwie (Gruzji) oraz na wewnętrznej konfrontacji; to obecnie jej (Moskwy) najsilniejsza broń". Jej zdaniem głosy wywołujące w kraju napięcia umyślnie bądź nieumyślnie promują politykę rosyjską.
Nieoficjalny lider rządzącej Gruzją partii Gruzińskie Marzenie, miliarder Bidzina Iwaniszwili wydał oświadczenie, w którym zapewnił, że "w pełni podziela szczere oburzenie gruzińskich obywateli". To nie do przyjęcia, by przedstawiciel okupanta przewodził spotkaniu w gruzińskim parlamencie - ocenił.
Przewodniczący rosyjskiej Dumy Wiaczesław Wołodin stwierdził, że władze Gruzji naraziły rosyjską delegację na napad i groźby. Oburzenie wyraził także rosyjski MSZ.
W czasie interwencji przed parlamentem policjanci użyli gumowych kul i gazu łzawiącego. Demonstranci obrzucali funkcjonariuszy kamieniami usiłując ochronić się przed gazem łzawiącym maskami chirurgicznymi lub odzieżą. Demonstranci domagają się przede wszystkim dymisji przewodniczącego parlamentu Irakliego Kobachidzego. Zapowiadają kolejne manifestacje na piątek wieczorem.
Gruzja to dawna republika byłego ZSRR, która w 2008 roku była przez kilka dni w stanie wojny z Rosją. Po tym konflikcie stosunki dyplomatyczne między dwoma państwami zostały zerwane.