Prezydent Korei Południowej Jun Suk Jeol znalazł się w ogniu krytyki po ogłoszeniu, a następnie zniesieniu stanu wojennego. Opozycja wzywa do jego dymisji, a związki zawodowe zapowiadają strajki, dopóki prezydent nie ustąpi. Do dymisji podał się już minister obrony Kim Jong Hjun. Rezygnację złożyli też doradcy głowy państwa.

Lokalne media informują, że ministrowie zamierzają masowo zrezygnować ze stanowisk. Premier Han Duk So przyznał, że ponosi "pewną odpowiedzialność" za zaistniałą sytuację, a jednocześnie poprosił "wszystkich członków rządu i urzędników państwowych, by wypełniali swoje obowiązki i (poczuwali się do) odpowiedzialności za dobro narodu i ochronę społeczeństwa" - podał dziennik "Korea JoongAng". Na razie nie jest jasne, ilu ministrów zdecyduje się na złożenie teki. Według mediów, do dymisji podał się minister obrony, który może usłyszeć zarzut zdrady stanu.

Agencja Yonhap informuje też o masowych rezygnacjach dziewięciu doradców prezydenta. Wśród nich są: szef kancelarii prezydenta Czung Dzin Suk, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Szin Won Sik oraz Sung Te Jun, główny sekretarz prezydencki ds. polityki.

Opozycja żąda dymisji

Wniosek o wszczęcie impeachmentu wobec prezydenta Jun Suk Jeola złożyło sześć partii opozycyjnych. 

Według przedstawiciela opozycji Kim Jong Mina głosowanie nad wnioskiem może odbyć się już w piątek.

Do przyjęcia zgody na wszczęcie procedury impeachmentu wobec Juna wymagana jest zgoda dwóch trzecich deputowanych (tj. co najmniej 200 członków w 300-mandatowej izbie), a następnie co najmniej sześciu z dziewięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Opozycja dysponuje 192 mandatami - zaznacza agencja Yonhap.

Poparcia wniosku nie wykluczyli w rozmowie z mediami deputowani rządzącej Partii Władzy Ludowej, z której wywodzi się prezydent. Już we wtorek krytykowali oni decyzję Juna, a w głosowaniu na sesji plenarnej parlamentu, zwołanej trzy godziny po wprowadzeniu stanu wojennego, 18 przedstawicieli tego ugrupowania znalazło się wśród 190 deputowanych, którzy opowiedzieli się za uchwałą wzywającą Juna do zniesienia stanu wojennego. Prezydent zrobił to w środę nad ranem (czasu lokalnego), a jego rząd formalnie zatwierdził tę decyzję.

"Prezydent Jun nie może już normalnie rządzić krajem"

Deklaracja stanu wojennego przez Juna była wyraźnym pogwałceniem konstytucji. To poważny akt rebelii i doskonały powód do impeachmentu - napisała w uchwale opozycyjna Partia Demokratyczna.

Wyraźnie pokazano całemu narodowi, że prezydent Jun nie może już normalnie rządzić krajem. Powinien ustąpić - oświadczył poseł DP Park Chan De.

Ogłoszenie stanu wojennego krytykowali też posłowie partii prezydenta, Partii Władzy Ludowej (PPP). Jej przewodniczący Han Dong Hun zażądał od Juna wyjaśnienia tej "katastrofalnej decyzji" oraz dymisji ministra obrony Kim Jong Hiuna.

Jako partia rządząca głęboko przepraszamy opinię publiczną za dzisiejszą katastrofalną sytuację
- powiedział Han.

Polityczny chaos w Korei Południowej. "Prezydent nie miał żadnych asów w rękawie"

Wydarzenia w Korei Południowej komentował w Radiu RMF24 dr Marek Hańderek z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

Gość Tomasza Terlikowskiego ma wrażenie, że prezydent Jun Suk Jeola, który - ogłaszając stan wojenny, zapowiadał "eliminację sił antypaństwowych" i oskarżał opozycję o paraliżowanie prac rządu oraz sympatyzowanie z komunistyczną Koreą Północną - nie miał żadnych asów w rękawie i mocnych kart".

Nie miał dużego poparcia w wojsku, jak sądzę. To wygląda raczej jako taki akt rozpaczy. Zresztą on trochę tłumaczy, że chciał wstrząsnąć opinią publiczną, pokazać, że sytuacja polityczna w kraju jest bardzo skomplikowana, trudna, że on nie może rządzić - mówił dr Marek Hańderek, podkreślając: Nie jest to najlepszy sposób, żeby pokazać swoją siłę czy z drugiej strony wstrząsnąć opinią publiczną, że ona zacznie go popierać, ponieważ on już jest bardzo niepopularny od dawna. Może raczej doprowadzić do tego, że ostatni zwolennicy zaczną go opuszczać.

Dodał, że po raz pierwszy w historii demokratycznej Korei Południowej zaistniała sytuacja, w której "prezydent z jednego obozu politycznego i parlament z drugiego nawzajem blokują najróżniejsze swoje pomysły i projekty".

Jest zapowiedź bezterminowych strajków

Zrzeszająca 1,2 mln pracowników Koreańska Konfederacja Związków Zawodowych (KCTU), największa centrala związkowa w Korei Południowej, ogłosiła, że jej członkowie będą prowadzić bezterminowy strajk, dopóki Jun nie poda się do dymisji po próbie wprowadzenia stanu wojennego - przekazała stacja CNN.

Będziemy walczyć u boku ludzi (...) Członkowie KCTU przestaną pracować, zgodnie z wytycznymi w sprawie strajków, będą wzywać Jun Suk Jeola do ustąpienia za zdradę
- napisano w komunikacie centrali. Zapowiedziała protesty w Seulu w środę.

Prezydent oskarżał opozycję o paraliżowanie prac rządu

Jun ogłosił we wtorek wieczorem czasu miejscowego stan wojenny, zapowiadając "eliminację sił antypaństwowych" i oskarżając opozycję o paraliżowanie prac rządu oraz sympatyzowanie z komunistyczną Koreą Północną. Wojsko wydało dekret, w którym zakazało działalności politycznej, pracy parlamentu i partii oraz narzuciło kontrolę sztabu zarządzającego stanem wojennym nad mediami.

Policja zablokowała wejścia do siedziby parlamentu, przed którą zgromadził się tłum przeciwników wprowadzenia stanu wojennego. Według mediów doszło do przepychanek. Do gmachu parlamentu weszli żołnierze sił specjalnych - informowała stacja BBC.

Opozycji udało się jednak zwołać sesję parlamentu, na której przy obecności 190 z 300 posłów Zgromadzenie Narodowe przyjęło uchwałę wzywającą do zniesienia stanu wojennego. Po głosowaniu żołnierze zaczęli opuszczać parlament, a wkrótce Jun ogłosił zniesienie stanu wojennego.

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.