Czy życie bez śmieci jest możliwe? "Możemy ich produkować o wiele mniej" - przekonuje w rozmowie z RMF FM Katarzyna Wągrowska, autorka książki "Życie Zero Waste". Poznanianka od lat prowadzi bloga ograniczamsie.com. Jest też wielką entuzjastką minimalizmu i ekologicznego ruchu zero waste.
Grzegorz Kwolek, RMF FM: Wychodząc wieczorem z wielkim workiem śmieci pomyślałem, że tak wcale być nie musi. Czy to prawda?
Katarzyna Wągrowska: Oczywiście, że tak. Możemy produkować ich o wiele mniej, a nawet wcale, choć jest to bardzo dużym wyzwaniem. Jest to coś, do czego warto dążyć.
Pani się to udaje?
Udaje się połowicznie. Jestem cały czas na drodze do zero waste, bo to zero odpadów w domu jeszcze nie jest osiągnięte, ale staram się, jak tylko mogę. Kupuję pożywienie do własnych pojemników, nie kupuję żywności w opakowania jednorazowych. Po warzywa chodzę z wielorazowymi workami. Robię własne kosmetyki albo uprawiam minimalizm kosmetyczny, czyli używam tylko tego, czego naprawdę potrzebuje. To zero waste stosuje w wielu innych dziedzinach życia.
Zanim przejdziemy do tego "jak", najpierw postawmy diagnozę. Co produkuje najwięcej śmieci w naszym codziennym życiu? Gdzie jest najwięcej tych odpadów?
Gdy ja robiłam diagnozę swojego śmietnika, to najbardziej zatrwożyła mnie ilość plastiku, który się pojawia. Ten plastik, tak nam się wydaje, pojawia się znikąd. Okazuje się, że wszystko pakujemy w foliówkę, bo tak jest nam łatwiej i wygodniej. Nawet nie pomyślimy, żeby warzywa w warzywniaku wziąć do swojego worka albo wrzucić luzem do wózka w supermarkecie. Bo ser szybciej nam kupić paczkowany, niż znaleźć stoisko, gdzie dostaniemy ser na wagę. Bo idąc po kawę na miasto, dostaniemy za darmo w papierowym kubeczku, a moglibyśmy dostać do swojego tumblera. (...) To jest jeden aspekt, że zarzucamy nasz świat plastikami, a możemy tego nie robić. Możemy z łatwością zrezygnować z tych wszystkich jednorazowych opakowań. Druga sprawa to są nasze odpady resztkowe. To są takie odpady, których nie jesteśmy w stanie posegregować, które lądują w naszym koszu i które wrzucamy do odpadów ogólnych. Ja z tym odpadami resztkowymi staram się radzić sobie w ten sposób, że założyłam kompostownik balkonowy.
Czy to śmierdzi?
Nie. Wiele osób myśli, że kompostownik w domu śmierdzi. Ja dementuję. Prawidłowo zrobiony kompost nie śmierdzi, ma zapach świeżej ziemi.
Co z takim kompostem potem robimy?
Mój kompost pracuje mniej więcej pół roku, tak żeby się przerobił do najlepszej formy. Im dłużej, tym lepiej. Wtedy ta materia jest już dobrze przerobiona i można ją odłożyć i zużyć potem jako ziemię do doniczek przy uprawach balkonowych. Można też zaopatrzyć w taki kompost zaprzyjaźnionych działkowiczów lub rodzinę, która ma dom z ogrodem. Ja używam tej ziemi do moich upraw balkonowych, bo zawsze mam kwiaty, zioła, pomidory.
Z jakim wyposażeniem idzie na zakupy "zero waste'owiec"?
Przede wszystkim wielorazowa torba - ja używam takiej na ramię. Zawsze biorę też ze sobą plecak, do którego pakuję taki podręczny zestaw, czyli dwa, trzy pudełka, do których pakuję wędlinę i sery na wagę, słoik albo woreczek na ryż i kaszę (którą również kupuję na wagę) i worki na warzywa. Ostrzeżenie - albo dobra rada. Nie wszystkie warzywa muszą być popakowane w osobne woreczki. I tak warzywa myję przed użyciem, więc to, że ziemniaki pobrudzą pomidory, nie jest dla mnie ważne. Ważniejsze jest to, żeby te ziemniaki nie zgniotły pomidorów, dlatego warto je zapakować osobno.
Czy ciężko namówić sprzedawców do sprzedawania "bezopakowaniego"?
Spotykałam się różnymi reakcjami. Mniejsi sprzedawcy na ogół są bardziej elastyczni, łatwiej ich namówić. Nie unikam dyskusji z ekspedientkami, tłumacząc dlaczego chcę, żeby tak a nie inaczej zapakować wędlinę. W jednej sieci supermarketów weszłam nawet w dyskusję z kierownictwem i mam nadzieję, że to zostanie rozwiązane. Warto uświadomić właścicielom sklepów, że nadchodzi nowy typ konsumenta. To konsument, który dba nie tylko o wysoką jakość produktu, ale także o to, w jaki sposób to jest zapakowane albo żeby kupić to tylko bez opakowania.
Życie bez śmieci to nie tylko zakupy spożywcze. To także ubrania, także kosmetyki...
Kosmetyki w dużej mierze robię sama. Robię własne mydła, własne kremy do twarzy.
Są równie dobre jak te ze sklepu?
Są lepsze. Pachną tak, jak ja chcę albo prawie wcale. Nie lubię sztucznych substancji zapachowych, które wysuszają skórę i alergizują. Mam problemy ze skórą, więc zwracam na to uwagę. Zdarzyło mi się też robić własny eyeliner, własny tusz do rzęs, robię własne mazie do ust. Posiłkuję się też gotowymi produktami, takimi jak domowej roboty szampony, które robią małe manufaktury kosmetyczne, które znalazłam w Polsce. Jeżeli chodzi o garderobę, gorąco zachęcam, żeby kupować odzież lokalnie, tak jak żywność. Żeby jak najmniej ona do nas jechała. Ja staram się kupować odzież polskich marek, żeby wspierać lokalnych projektantów. Warto też zaglądać do secondhandów i uczestniczyć w wymieniankach ubraniowych, bo tych nowych ubrań wciąż kupujemy za dużo. Po dwóch sezonach jesteśmy nimi znudzeni i chcemy się ich pozbyć w porywie czyszczenia szafy. Nagle się okazuje, że to używane ubranie wcale nie jest tyle warte, ile by się nam wydawało. I jest problem co z nim zrobić.
Czy zero waste dużo kosztuje?
Moim zdaniem, długofalowo, to jest o wiele bardziej oszczędny i rozsądny styl życia. Stawiamy na produkty wykonane z trwałych surowców, które nie niszczą się tak szybko, jak te tanie, wykonane w Chinach czy Bangladeszu. Może na początku czasami jest to inwestycja w wielorazowe opakowania, bidony na wodę czy torbę na zakupy. Natomiast koszt środowiskowy jest o wiele niższy, będziemy tego używać przez wiele lata. To wszystko nam się zwróci. Duże oszczędności daje też rozsądniejsze podejście do zakupów. Nie kupujemy napędzani do zakupów, tylko w przemyślany sposób.
Na koniec - co jest najtrudniejsze?
Zmiana nawyków. To, co trzeba zrobić na samym początku, żeby wejść na drogę do zero waste.
A co jest największą nagrodą?
Wysoka jakość życia.
(mn)