"Zachowywał się normalnie. Wiedział, co zrobił. Pytałem go, czy wie, że zabił dziecko. Odpowiedział, że wie, ale opowie o tym policji" - zeznał w sądzie w Jeleniej Górze jeden ze świadków w procesie Samuela N. Mężczyzna jest oskarżony o zadanie siekierą śmiertelnego ciosu 10-letniej dziewczynce w centrum Kamiennej Góry.
W sądzie zeznawali w poniedziałek świadkowie, m.in. mężczyzna, który pomógł złapać napastnika tuż po ataku, i policjanci.
Na sali pojawili się także rodzice Samuela N. Jego matka, która ostatnio zaatakowała dziennikarzy, ubrana była w żałobny strój. Sam oskarżony po ostatniej rozprawie zmienił wygląd: ściął włosy i zgolił brodę.
Poniedziałkowa druga rozprawa rozpoczęła się od przesłuchania świadków - m.in. mężczyzny, który pomógł w zatrzymaniu Samuela N. Taksówkarze krzyczeli: "Łapcie zabójcę". Zobaczyłem faceta z siekierą. Otoczyliśmy go we trzech. Dalej trzymał siekierę. Baliśmy się podejść. Mężczyzna rzucił siekierę i znów uciekał. Sam go goniłem. Po drodze pomógł mi znajomy, listonosz. Po stu metrach ten chłopak wbiegł między samochody. Tam ktoś go zablokował i go złapaliśmy. Za moment podjechała policja - zeznawał. On się zachowywał normalnie. Wiedział, co zrobił. Pytałem go, czy wie, że zabił dziecko. Odpowiedział, że wie, ale opowie o tym policji - powiedział.
Rzuciłem torbę i pobiegłem za mężczyzną, którego gonił mój kolega. Po zatrzymaniu na początku był agresywny. Próbował się bronić. Szamotał się. Dopiero, gdy złapaliśmy go za ręce, powiedział, że nie będzie z nami rozmawiał. Chciał, byśmy wezwali policję - zeznał natomiast listonosz, który pomógł w złapaniu napastnika.
W czasie rozprawy prokurator przypomniała także zeznania policjanta, który pracował przy sprawie. Wynika z nich, że Samuel N. chciał zabić wcześniej pracownika urzędu pracy. Był zdesperowany i sfrustrowany tym, że nie dostał pomocy. Nie mógł znaleźć pracy.
Wszedł do mojego pokoju. Porozglądał się. Dziwnie się zachowywał i wyszedł. Trochę byłam zdziwiona tym zachowaniem. Później wróciłam do pracy. On wrócił. Z impetem wszedł do pokoju. Żołnierskimi krokami wszedł do pokoju i wszedł za moje plecy. Krzyczał, że mam zamykać drzwi. Krzyczał głośno kilka razy, gdzie jest klucz. Próbowałam go uspokoić. Ratowałam sytuację. Te żądania, nakazy i rozkazy się nasilały. Chwyciłam klucz i wybiegłam z pokoju. Miał dziwną twarz. Bardzo zdenerwowaną. Był sfrustrowany - zeznała z kolei pracownica urzędu pracy, do której pokoju wszedł Samuel N.
Kobieta przyznała, że gdy wybiegła z pokoju, mężczyzna jeszcze bardziej się zdenerwował. Krzyczał kilkukrotnie, że chce załatwić jakieś sprawy. Wyszedł z pokoju na pół kroku, chwycił mnie i mówił: "Albo tu wejdziesz, albo cię wciągnę siłą". Myślałam, że zemdleję - opowiadała urzędniczka.
Jak zeznała, nie widziała siekiery. Pomyślała, że skoro mężczyzna chciał zamknąć drzwi, to będzie próbował ją zgwałcić. Pomogła jej koleżanka z pracy, która weszła do pokoju. Pracownica powiadomiła przełożonych i stwierdziła, że o całym zdarzeniu trzeba zawiadomić policję.
Uznałem, że jest to jeden z wielu incydentów, jakie mają miejsce w urzędzie. Pracownica poinformowała mnie o tym, że odwiedził ją agresywny klient. Jego zachowanie odbiegało od normalnego zachowania w urzędach. Po krótkiej wymianie zdań został jednak wyproszony. Urzędniczka wróciła do swoich obowiązków - powiedział w sądzie dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy.
Samuel N. odmówił składania zeznań w czasie pierwszej rozprawy. Nie odpowiadał także na pytania prokuratury.
W czasie śledztwa biegli orzekli, że mężczyzna wiedział, co robił. On sam potwierdził w sądzie, że nigdy nie leczył się psychiatrycznie. W czasie śledztwa zeznawał jednak, że widzi rzeczy, o których wiedział, że nie istnieją.
Obrońcy Samuela N. złożyli wniosek o przesłuchanie pracowników zakładu karnego, w którym mężczyzna przebywa w areszcie. Chcą - jak wyjaśnił adwokat Wojciech Biegański - ustalić stan psychiczny oskarżonego.
Są w aktach sprawy notatki, które świadczą o dziwnych zachowaniach. Chcemy ustalić, krótko mówiąc, jakie te zachowania były. To musi być dowód procesowy, po to, żeby mogli go później wykorzystać również w swojej opinii biegli, którzy będą przesłuchiwani w sprawie - podał adwokat.
Samuel N. 18 sierpnia ubiegłego roku dowiedział się, że stracił prawo do zasiłku dla bezrobotnych. Dzień później do torby schował siekierę i poszedł do Powiatowego Urzędu Pracy przy ul. Sienkiewicza w Kamiennej Górze. Tam po kłótni z urzędnikami został wyproszony. Z urzędu pracy 27-latek poszedł do rynku. Mijając księgarnię, wyjął siekierę z torby i uderzył nią w tył głowy 10-latkę. Zostawił siekierę i uciekł. Kilka minut później napastnika zatrzymali świadkowie.
Dziewczynka w ciężkim stanie helikopterem została przewieziona do szpitala w Wałbrzychu. Tam zmarła. Przyczyną śmierci Kamili Cz. były obrażenia po uderzeniu siekierą.
Samuel N. przyznał się do winy. Tłumaczył, że to efekt narastającej w nim frustracji związanej z problemami ze znalezieniem pracy. Gdy odebrano mu zasiłek, chciał się zemścić na urzędnikach, którzy jego zdaniem nie chcieli mu pomóc. W budynku urzędu pracy było jednak zbyt wiele osób, dlatego mężczyzna zrezygnował z ataku na urzędników.
(mpw)