Tegorocznym wyborom prezydenckim w USA towarzyszyła bardzo duża frekwencja oraz wątpliwości, kiedy uda się poznać nazwisko zwycięzcy. Kampania wyborcza była bardzo ostra, a walka o głosy trwała do ostatniej chwili.
O wyniku wyborów zadecyduje naród. Wszystko w rękach Amerykanów. Jestem spokojny o rezultat, jednocześnie wierzę, że wygram - powiedział tuż po oddaniu głosu prezydent George Bush. Wraz z żoną Laurą głosował w teksańskim miasteczku Crawford, nieopodal swego rancza. Chwilę później był już w drodze do Ohio, by tam przekonać niezdecydowanych do jak najliczniejszego udziału w wyborach
Ohio to prawdopodobnie klucz do zwycięstwa, żaden republikanin w historii USA nie został prezydentem, nie wygrywając właśnie w tym stanie. Ale w ciągu ostatnich czterech lat - za kadencji Busha - ubyło tam 230 tys. miejsc pracy, więc prognozy nie są dla niego różowe...
Swój głos oddali także państwo Kerry. John w Bostonie; Teresa Heinz w Fox Chapel w Pensylwanii.
Ale sztab Johna Kerry’ego walczył o głosy wyborców do końca. W wyścigu tak zaciętym jak tegoroczny, praca ochotników i ich skuteczność w samym dniu wyborów mogła bowiem zdecydować o wszystkim.
Angażujemy się w różne działania. Niektórzy z nas obserwują punkty wyborcze, rozdają głosującym ulotki, nie przestajemy też chodzić od domu do domu i namawiać – mówili korespondentowi RMF w sztabie wyborczym Kerry’ego. Będziemy też – niemal do zamknięcia lokali - dzwonić do osób, które się zarejestrowały i pytać, czy przypadkiem nie zapomnieli oddać głosu.
Agitacja była tym bardziej zacięta, że przedwyborcze sondaże nie wskazywały na żadnego z kandydatów, jako faworyta. George W. Bush i John Kerry mieli w całym kraju niemal identyczne poparcie.
W lokalach wyborczych było raczej spokojnie. Choć – jak poinformowała strona internetowa Drudge Report - w jednym z lokali w Filadelfii odkryto niemal 2 tys. głosów złożonych w urnach jeszcze przed rozpoczęciem głosowania.
Najwięcej wyborców przychodziło głosować wcześnie rano, przed pracą, a potem po południu i wieczorem. Tuż po północy zgodnie z tradycją jako pierwsi zagłosowali dziś mieszkańcy Dixville Notch i Hart's Location w stanie New Hampshire. Prezydent Bush pokonał tam swojego rywala stosunkiem głosów 19:7.
W tym roku wiele milionów Amerykanów głosowało już wcześniej. Wiele stanów chciało w ten sposób ograniczyć późniejszy tłok. Setki tysięcy swój głos oddało pocztą.
W głosowaniu wzięło udział wielu Polaków. Głosy Polonii zapewne się podzielą. W niektórych rejonach, np. Ohio organizacje polonijne poparły jednak wprost Johna Kerry’ego, licząc, że dotrzyma on złożonych w kampanii obietnic podjęcia starań o zniesienie wiz czy pomoc polskim firmom w uzyskaniu irackich kontaktów. Część Polonii jest rozczarowana stanowiskiem prezydenta Busha w tych sprawach.
Wybory prezydenckie to właściwie seria wyborów w 50 stanach. Zwycięzca w 48 z nich zbiera wszystkie przypadające nań głosy elektorów, tylko w Maine i Nebrasce głosy te się rozkładają.
Aby zostać prezydentem, potrzeba 270 głosów elektorskich. W większości stanów dokładnie wiadomo, kto wygra. Jednak 7-8 stanów decyduje. Różnice mogą być niewielkie; nie można nawet wykluczyć remisu, który musiałaby rozstrzygnąć Izba Reprezentantów. To zresztą tylko jeden z niewielu budzących obawy scenariuszy. Przeczytaj więcej o amerykańskim systemie głosowania
W sytuacji, gdy obaj kandydaci do prezydentury cieszą się równym poparciem, o zwycięstwie mogły zadecydować głosy niezdecydowanych. Takich, jak mieszkanka stanu Ohio, z którą rozmawiał korespondent RMF Grzegorz Jasiński:
Na kampanię wyborczą George W. Bush i John Kerry wydali w sumie ponad pół miliarda dolarów. Nigdy dotąd nie było tylu reklamówek wyborczych, tylu wieców, uścisków dłoni i tylu zagrań nie fair. Kluczową więc sprawą było zadbanie o to, by głosowanie przebiegało sprawnie i uczciwie.
Nasz specjalny wysłannik do Chicago - Jacek Stawiski odwiedził miejsce, w którym działa specjalna komisja nadzorująca przebieg wyborów:
W tym pomieszczeniu jest mnóstwo biurek z aparatami telefonicznymi. Przy każdym aparacie siedzi przeszkolony ekspert, który stara się rozwiązać problem, jaki powstanie podczas głosowania. Przy telefonach są także eksperci znający języki obce - na przykład polski, hiszpański czy chiński. Mamy tu w sumie aż 15 tłumaczy.
W tym roku w politykę wyjątkowo aktywnie zaangażowali się amerykańscy artyści. Posłuchaj relacji waszyngtońskiego korespondenta RMF Grzegorza Jasińskiego:
Przy okazji wyborów prezydenckich odbywały się również lokalne referenda. W 11 stanach wyborcy odpowiadali na kontrowersyjne pytanie: czy wprowadzić konstytucyjny zakaz małżeństw tej samej płci. Z kolei mieszkańcy Alaski mieli zdecydować, czy ich stan zostanie pierwszym w USA, który zalegalizuje sprzedaż, posiadanie i korzystanie z marihuany przez dorosłych.