"Trzeba być ślepcem, żeby nie zauważyć, że sytuacja pracowników w Polsce się poprawiła" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Patrykiem Michalskim wiceminister w rządzie PiS Jarosław Sellin. Tymi słowami byli oburzeni protestujący w Warszawie. Nauczyciele, strażacy, urzędnicy sądowi, pracownicy służby zdrowia, opieki społecznej i tysiące innych pracowników budżetówki zrzeszonych w OPZZ - domagają się natychmiastowych podwyżek.

Około 20 tysięcy protestujących pracowników budżetówki dotarło przed kancelarię premiera. Domagali się podwyżek i spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim. 

Takiej siły rząd nie można zlekceważyć - mówią manifestujący w rozmowie z naszym reporterem Patrykiem Michalskim. Aleje Ujazdowskie były wypełnione po brzegi.

Jeśli będzie godna płaca, to i emerytura również będzie godna. Czujemy sie niedoceniani. Potrzebne jest jeszcze dużo zmian ustawowych, żebyśmy wszyscy mogli być zadowoleni - mówili protestujący.

W demonstracji uczestniczyli związkowcy z całej Polski, z największych miast, ale też miasteczek. Górnicy, rolnicy, nauczyciele, strażacy, pracownicy ZUS-u, służby zdrowia i przedstawiciele wielu innych sektorów. Wszyscy podkreślali, że Polska potrzebuje wyższych płac i że nie chcą być niewolnikami w centrum Europy. Mamy dość Pańskich kolorowych slajdów i naszego szarego życia - mówią protestujący do premiera.

Nauczyciele: Mamy dość złej reformy

Na ulicach Warszawy protestowali m.in. nauczyciele. Domagali się natychmiastowej podwyżki o tysiąc złotych i dymisji minister Edukacji Anny Zalewskiej. Mamy dość złej reformy, mamy dość złej minister - krzyczą.

Ich zdaniem w wyniku reformy pracę straciło blisko 6 tysięcy nauczycieli.

Protestujący nauczyciele mieli ze sobą transparenty, gwizdki i flagi ZNP. Mówili, że skończyła się im cierpliwość, punktują słabości reformy i przypominają zapewnienia minister Zalewskiej, która twierdziła, że w wyniku zmian, nauczyciele nie stracą pracy. 

Szef OPZZ: Chcemy przypomnieć o powinnościach władz wobec społeczeństwa

Demonstracja wyruszyła o godzinie 11 . Przyjazd do Warszawy zapowiedzieli m.in. górnicy czy nauczyciele. Szef OPZZ Jan Guz podkreślił kilka dni temu: Chcemy przypomnieć o powinnościach władz wobec społeczeństwa i zapytać, dlaczego rząd nie jest dobrym pracodawcą.

W tej manifestacji wezmą udział pracownicy oświaty, zdrowia, szeroko rozumianych usług publicznych, pracownicy cywilni wojska, wszyscy pracujący w otoczeniu rolnictwa obnażą kłamstwa władzy i te wielkie zapowiedzi premiera, jeżdżącego po kraju, że Polska się tak świetnie rozwija - zapowiedział Guz. Podkreślił, że "manifestacją chcemy przypomnieć o powinnościach władz wobec społeczeństwa i zapytać, dlaczego rząd nie jest przykładem dobrego pracodawcy, dlaczego nie jest wzorem dobrego pracodawcy, a pracownicy budżetówki zarabiają poniżej minimum socjalnego, a bardzo często biologicznego przetrwania".

Zdaniem Guza "Polska potrzebuje wzrostu wynagrodzeń, dialogu, rozmów i bezpieczeństwa socjalnego pracujących". Pragniemy dialogu odpowiedzialnego, partnerskiego i chcemy, by sprawy były rozstrzygane w RDS ze wszystkimi partnerami na równi - z trzema centralami związkowymi i czterema związkowymi organizacjami pracodawców - zaznaczył szef OPZZ.

Sellin: Sytuacja pracowników w Polsce się poprawiła

Protestujący w Warszawie byli oburzeni słowami Jarosława Sellina - wiceministra w rządzie PiS. Stwierdził on w rozmowie z RMF FM, że "trzeba być ślepcem, żeby nie zauważyć, iż sytuacja pracowników w Polsce się poprawiła".

Uważa, że OPZZ nie wyprowadzało ludzi na ulicę za czasów rządów PO-PSL, dlatego krytyczny jest przede wszystkim wobec liderów związku. Ale podkreśla, że postulaty protestujących zostaną przyjęte. 


Protest zapowiadany od sierpnia

Sobotni protest zapowiadany był przez OPZZ już w sierpniu. Wtedy związki zawodowe zaproponowały, aby wynagrodzenia w sferze budżetowej wzrosły w 2019 r. o co najmniej 12,1 proc. Proponowano również, aby minimalne wynagrodzenie za pracę w 2019 r. wynosiło nie mniej niż 2383 zł brutto (rząd proponuje 2220 zł brutto, a minimalną stawkę godzinową 14,5 zł).

Rząd przyjął w czerwcu, że podstawą do opracowania przyszłorocznego budżetu będzie wzrost PKB w 2019 r. o 3,8 proc. oraz inflacja w wysokości 2,3 proc. Założył, że w 2019 r. przeciętne zatrudnienie w gospodarce narodowej wyniesie 10 mln 709 tys. etatów. Stopa bezrobocia rejestrowanego na koniec roku - 5,6 proc., a przeciętne zatrudnienie w państwowej sferze budżetowej - 559 tys. etatów. Przyjęto także średnioroczny wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej - 100 proc. w ujęciu nominalnym, co oznacza, że wynagrodzenia w 2019 r. nie będą automatycznie waloryzowane jednym wskaźnikiem.

Ponadto założono wzrost funduszu płac w budżetówce o 2,3 proc. Oznacza to, że, co prawda, średnio wynagrodzenia w budżetówce wzrosną o taki wskaźnik, ale nie każdy dostanie podwyżkę. Będzie ona zależała od decyzji kierownika danej jednostki.

(m)