Rząd kopie wilcze doły pod prezydentem, a prezydent zastawia wnyki na rząd. Lech Kaczyński chce zmusić gabinet Donalda Tuska do wywieszenia białej flagi w temacie wszystkich szczytów unijnych. Rząd nieco bezsilny odpowiada, że jeśli prezydent chce jechać, niech jedzie, ale będzie musiał reprezentować stanowisko rządowe, sprzeczne z jego własnym.
Chodzi przede wszystkim o tzw. mapę drogową przyjęcia europejskiej waluty. Rząd wychodzi z założenia, że skoro szczyt w Brukseli poświęcony jest kryzysowi, a naszą najlepszą receptą na kryzys jest zmiana waluty, to prezydent powinien właśnie o to namawiać. Gabinet Tuska będzie go do tego namawiał. Tak. Będziemy namawiać, ale z jakim skutkiem? - pyta retorycznie wicepremier Grzegorz Schetyna.
Lech Kaczyński miał co prawda chwilę słabości, gdy od razu po Radzie Gabinetowej wypowiadał się o euro, ale następnego dnia wszystko wróciło do normy – prezydent nie chce szybkiego przyjęcia europejskiej waluty. Pułapka polega na tym, że gdyby głowa państwa nie zaprezentowała stanowiska rządowego, dałaby argument, że mamy do czynienia z prawdziwym sporem kompetencyjnym, a tę batalię rząd mógłby wygrać.
Obie strony trzymają się więc w szachu. Pod uśmiechami kryje się zaś zażarta walka o to, kto kogo sprowokuje – kogo będzie można przedstawić w roli agresora, a kogo w roli ofiary. Rola ofiary jest w tym przypadku bardziej pożądana.