"Sprawdzamy, kto odpowiada za to, że premier nie wiedział o katastrofalnej sytuacji na drogach w Lubelskiem" - mówi reporterowi RMF FM Krzysztofowi Zasadzie rzeczniczka rządu. Według Małgorzaty Kidawy Błońskiej, zawiódł przepływ informacji z województwa. Wygląda na to, że rząd usiłuje zrzucić winę za wizerunkową wpadkę premiera na samorządy. Sęk w tym, że to nie one mają obowiązek przygotowywania raportów dla rządowych instytucji.
Za informowanie szefa rządu w takich sytuacjach odpowiada Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Żaden przedstawiciel tej instytucji nie poniesie jednak konsekwencji. Jak twierdzi Kidawa-Błońska, RCB nie mogło wiedzieć o ciężkiej sytuacji w Lubelskiem. Ktoś takiej informacji, dosyć istotnej, do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa nie przekazał - mówi naszemu reporterowi rzeczniczka rządu.
Przyznaje, że premier został w sobotę poinformowany o trudnościach mieszkańców Lubelszczyzny, ale notatka RCB była tak sformułowana i skomponowana, że nie miał świadomości powagi sytuacji. W tej notatce nie ma nic takiego, że zapala się czerwone światło - mówi minister Kidawa-Błońska.
Trudno się z nią nie zgodzić - nasz reporter dotarł do notatki, jaka wpłynęła na biurko Donalda Tuska. Lubelszczyzna opisana jest w niej wraz z dziesięcioma innymi województwami, w których zima również utrudniła życie mieszkańcom. Nie wybito na pierwszy plan informacji, że w powiecie hrubieszowskim nieprzejezdnych jest 90 procent dróg. Nie ma w niej również informacji, ilu ludzi zostało całkowicie odciętych od świata.
Mimo to rzeczniczka rządu broni autorów tego dokumentu, czyli ekspertów z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Powtarza, że zawiódł przepływ informacji z województwa.
Rząd próbuje zrzucić winę na samorządy, jednak to nie wójtowie czy starostowie powinni pisać raporty do RCB, a wojewoda, czyli przedstawiciel rządu w terenie. Wygląda więc na to, że winne wizerunkowej wpadki premiera są dwie instytucje. Po pierwsze, właśnie Lubelski Urząd Wojewódzki, który przemilczał rzeczywistą sytuację w regionie. Po drugie, samo RCB, zatrudniające przecież cały sztab specjalistów. Wystarczyło pobieżnie śledzić media, by wiedzieć, że warunki pogodowe na Lubelszczyźnie są wyjątkowo ciężkie.
Już w piątek do naszej redakcji dotarł dramatyczny list od mieszkańców zasypanych terenów: Jesteśmy odcięci od świata. Ludzie nie mają nawet dostępu do sklepu, w domach brakuje chleba. W drogę wyruszył wówczas nasz reporter Krzysztof Kot - po kilku godzinach niełatwej podróży udało mu się w końcu dotrzeć do miejscowości Sobieska Wola. Mieszkańcom przywiózł chleb. Odciętych od świata było jednak więcej miejscowości. Relacje naszego reportera z zasypanych terenów przez cały piątek można było usłyszeć w Faktach RMF FM i śledzić na RMF 24.
Na opieszałość rządowych instytucji skarżył się w rozmowie z Krzysztofem Zasadą starosta powiatu hrubieszowskiego Józef Kuropatwa. Jak mówił, już od czwartkowego poranka słał pisma do wojewody z prośbą o pomoc, bo nie starczało samorządowego sprzętu do odśnieżania dróg. Odzewu jednak nie było. Starosta pojechał więc do Lublina, ale - jak stwierdził - rozmowa z wicewojewodą się nie kleiła.
Słał kolejne pisma, aż premier na konferencji prasowej powiedział dziennikarzom, że nie zna sprawy i by nie męczyć go pytaniami o kłopoty ze śniegiem na Lubelszczyźnie. Zreflektował się kilkanaście minut po konferencji. W rozmowie z TVN24 przyznał, że dopiero od dziennikarzy dowiedział się, jak trudna jest sytuacja w regionie. Dopiero dzięki waszym sygnałom zobaczyłem, że trzeba tam znowu trochę potrząsnąć ludzi, że trzeba działać ponadstandardowo. Trochę też jestem poirytowany ospałością i czasami lekceważeniem tego typu spraw, ale mam nadzieję, że tutaj zaczną działać już naprawdę energicznie - stwierdził.
Dopiero po tych słowach premiera zaczął się szum. To wtedy był show. Pomógł tak, że otrzymałem wirnik, który się zaraz popsuł, i ładowarkę. Tyle mi pomogli - podsumowuje sytuację starosta Józef Kuropatwa.