Setki odwołanych rozpraw i dezorganizacja pracy w sądach - to efekt akcji protestacyjnej pracowników. Sekretarki, asystenci, protokolanci, pracownicy administracji korzystają ze zwolnień na taką skalę, że może to dotknąć wszystkich klientów sądów. Na razie Ministerstwo Sprawiedliwości bagatelizuje jednak protest.

Jak zauważa dziennikarz RMF FM Tomasz Skory, resort sprawiedliwości próbuje udawać, że wszystko jest pod kontrolą. W komunikatach zapewnia, że odwołania wokand dotyczą tylko 2 proc. sądów w kraju, a protest organizuje najmniejszy z branżowych związków.

Te dane tylko częściowo są prawdziwe, a przez podległych ministrowi Ziobrze dyrektorów sądów resort próbuje blokować działania protestujących, ograniczając np. dostęp do informacji samym związkowcom.

Twierdzi też, że "reprezentatywne związki zawodowe doceniają działania Ministerstwa Sprawiedliwości", a korzystających ze zwolnień próbuje nastraszyć, prosząc ZUS o kontrole, czy na pewno wszyscy są chorzy.

"Już samo nazywanie w oficjalnych komunikatach coraz bardziej uciążliwego dla klientów sądów protestu "marginalnym" i "motywowanym politycznie" potwierdza jednak, że problem nie tylko istnieje, ale stopniowo narasta. Nawet jeśli Ministerstwo Sprawiedliwości chciałoby go zbagatelizować czy zignorować. A może właśnie dlatego" - komentuje Tomasz Skory.

Lawina zwolnień lekarskich wśród pracowników sądów

Pracownicy wymiaru sprawiedliwości od kilku miesięcy organizują akcje protestacyjne. Na początku września ulicami Warszawy przeszła manifestacja tej grupy zawodowej, podczas której organizatorzy protestu przekazali swoje postulaty przedstawicielom Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Ministerstwa Sprawiedliwości, Sejmu i Senatu. Przed gmachem resortu sprawiedliwości powstało czerwone miasteczko namiotowe.

Oddolny protest nieorzekających pracowników sądów - asystentów, protokolantów i innych urzędników - rozpoczął się 11 października. Ponieważ zgodnie z przepisami nie mają prawa do strajku, postanowili wziąć zwolnienia lekarskie.

"Gazeta Wyborcza" kilka dni temu podała, że 80 proc. nieorzekających pracowników sądów zarabia mniej niż 4500 zł brutto, a więc 3260 zł na rękę. Wielu protokolantów - niewiele ponad płacę minimalną.

Domagają się więc podwyżki o 12 proc. w 2022 roku dla każdego z nich. Ponadto chcą też zwiększenia liczby etatów oraz zobowiązania ministra sprawiedliwości do "natychmiastowego podjęcia realnych i konkretnych działań w celu wykorzenienia mobbingu w sądach".

Paraliż w sądach - lawina odwołanych rozpraw

65 procent pracowników Sądu Okręgowego w Łodzi i Sądu Rejonowego w Łodzi nie przyszło wczoraj do pracy. Wysoka absencja generuje poważne problemy - spadają rozprawy z sądowych wokand.

W Sądzie Rejonowym dla Łodzi Śródmieścia z powodu absencji pracowników odwołano wczoraj 67 z 225 wyznaczonych rozpraw. W Sądzie Rejonowym dla Łodzi-Widzewa ze 109 zaplanowanych 38 rozpraw się nie odbyło. Najgorzej sytuacja wygląda w Sądzie Okręgowym w Łodzi - tu wczoraj odwołano prawie połowę wyznaczonych rozpraw. Ze 124 z wokandy spadło 60.

Dziś ponad 90 procent pracowników administracji w Sądzie Rejonowym w Radomsku nie przyszło do pracy. Z kolei w Sądzie Rejonowym w Garwolinie z wokandy spadły dziś wszystkie rozprawy w sprawach cywilnych. 

Podobnie trudna sytuacja panuje w krakowskich sądach - od początku tygodnia wielu pracowników sądów przebywa na zwolnieniach lekarskich w ramach protestu. Odwołano już kilkadziesiąt rozpraw.

Najtrudniejsza sytuacja panuje w sądach rejonowych w Krakowie. Sytuacja jest różna w zależności od wydziału, ale najwięcej chorych jest w wydziałach rodzinnych. Odwołano, oprócz spraw pilnych, wszystkie sprawy rodzinnie, m.in. w Sądzie Rejonowym dla Krakowa Podgórza czy Krakowa Krowodrzy. Brakuje też pracowników w wydziale karnym w sądzie dla Krakowa Nowej Huty. Nawet do spraw pilnych trzeba było oddelegowywać pracowników z sądu okręgowego. 

Protokolantów do pomocy w sądach rejonowych próbowano też oddelegować z Sądu Apelacyjnego w Krakowie, proponując dodatkowe pieniądze - żaden z pracowników nie wyraził jednak na to zgody.

Skandaliczne porozumienie

Na początku miesiąca wiceminister Michał Woś podpisał sześciopunktowe porozumienie z przedstawicielami części związków zawodowych pracowników wymiaru sprawiedliwości.

To, co się zadziało w nocy, jest absolutnym skandalem. Osoby protestujące, czyli pracownicy, których głosem jesteśmy, nie brali udziału w żadnym podpisaniu porozumienia - mówiła potem przewodnicząca KNZZ Ad Rem Justyna Przybylska. Przekonywała, że protestujący w czerwonym miasteczku nic nie wiedzieli o nocnych rozmowach. To odbyło się tylnymi drzwiami, po cichu - zaznaczyła.

W tym samym tonie wypowiedział się prokurator Jacek Skała ZZ Prokuratorów i Pracowników Prokuratury. To, co zrobiły te związki, to policzek dla tysięcy protestujących pracowników sądownictwa i prokuratury. Nie ma naszej zgody na takie zachowanie - podkreślił.

W czerwonym miasteczku protestują przedstawiciele czterech organizacji związkowych KNZZ Ad Rem, ZZ Prokuratorów i Pracowników Prokuratury, ZZ Pracowników Okręgu Piotrowskiego i ZZ Pracowników Sądu Łódzkiego.

W rozmowach zakończonych porozumieniem brali udział przedstawiciele NSZZ "Solidarność", Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz Forum Związków Zawodowych działających w wymiarze sprawiedliwości.