30 czerwca Sąd Apelacyjny w Warszawie ogłosi wyrok ws. pacyfikacji robotniczych protestów na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Sąd po wysłuchaniu wystąpień stron odroczył dziś ogłoszenie orzeczenia w tej sprawie. Oskarżyciel w procesie prokurator Bogdan Szegda podkreślał, że rozumowanie sądu I instancji "zawiera rażące sprzeczności". Jego zdaniem wyrok trzeba uchylić i przekazać sprawę do sądu w Gdańsku.

Jako autor aktu oskarżenia w tej sprawie nie rozumiem, jak sąd I instancji mógł wydać wyrok nie dokonując oceny tak wielu dowodów i nie dokonując pełnej rekonstrukcji wydarzeń na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku. To przykre, że dla sądu I instancji głównym źródłem ustaleń był tzw. raport Władysława Kruczka - brata oskarżonego w tym procesie gen. Stanisława Kruczka - mówił prokurator.

Zauważył on, że w ani jednym momencie sąd I instancji nie przywołuje w swym uzasadnieniu zeznań Lecha Wałęsy - uczestnika protestów z grudnia 1970 roku. Sąd nie przydaje tym zeznaniom żadnego znaczenia dowodowego - ani nie ocenia ich jako wiarygodne, ani jako niewiarygodne. W ogóle nie wymienia tego nazwiska - mówił Szegda. Wskazał też, że tak samo pominięto sądowe zeznania świadka Klemensa Gniecha, ówczesnego dyrektora gdańskiej stoczni im. Lenina, który uczestniczył w negocjacjach władz ze strajkującymi i opisywał w nich rolę wicepremiera PRL Stanisława Kociołka, uniewinnionego w procesie.

W ocenie prokuratora skazani w tej sprawie na kary w zawieszeniu dwaj dowódcy wojskowi - Bolesław F. i Mirosław W., nie zrobili nic, aby użyć środków adekwatnych do zagrożenia - protestujących nie trzeba było traktować bronią palną. Demonstranci śpiewali i Międzynarodówkę, i hymn państwowy. Domagali się tylko rozmów z władzami. Gdyby taką informację przekazano wtedy premierowi Władysławowi Gomułce, to można byłoby zakładać, że nie doszłoby do użycia broni. A informacje przekazywał mu wicepremier Kociołek - podsumował Szegda.

"Trzeba zbadać czy była to prowokacja"

Reprezentujący pokrzywdzonych pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mecenas Maciej Bednarkiewicz także chce uchylenia wyroku sądu I instancji i ponownego procesu. Jeśli sąd I instancji uznał, że użycie broni na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku było bezprawne i nie znajduje na to żadnego uzasadnienia i nie wyciąga z tego dalszych wniosków, to ten proces powinno się zacząć od początku i zbadać, czy całe te zdarzenia miały charakter prowokacji, której celem była zmiana władz w 1970 roku. I udział wszystkich oskarżonych musi tu być jasno określony. Bo jeśli wszystko było sprowokowane, to elementem tej prowokacji jest wystąpienie oskarżonego Kociołka - dodał.

Czemu nie wszczęto żadnego postępowania wyjaśniającego, co się zdarzyło na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku? - pytał Bednarkiewicz.

Kociołek: Wywód był bezpodstawny i bezsensowny

Obrońcy oskarżonych - uniewinnionego w I instancji byłego wicepremiera PRL Stanisława Kociołka oraz skazanych na kary po 2 lata więzienia w zawieszeniu dowódców jednostek wojska pacyfikujących protesty, wnieśli o utrzymanie w mocy wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie i o oddalenie apelacji prokuratora i pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych.

Jak mówił obrońca Kociołka mecenas Stanisław Podedworny, prokurator nie wskazał takich uchybień, które mogłyby zakwestionować uniewinnienie jego klienta. Strona oskarżenia nie przedstawiła i nie uzasadniła, że sąd I instancji dopuścił się takich nieprawidłowości - ocenił.

Sam Kociołek oświadczył, że dwaj oficerowie pozostali na ławie oskarżonych "wykonywali rozkazy czyniąc wszystko co możliwe, by zapobiec dramatycznemu rozwojowi sytuacji". Odnosząc się do wniosku mecenasa Bednarkiewicza, że sąd ma zbadać, czy wydarzenia grudniowe były prowokacją mającą na celu zmianę na szczytach władzy, Kociołek powiedział, że odrzuca to kategorycznie "jako wywód bezpodstawny i bezsensowny".

Do Biura Politycznego PZPR nie zostałem wprowadzony w nagrodę za udział w wydarzeniach grudniowych, lecz w wyniku zjazdu PZPR, na wniosek Władysława Gomułki. A w lutym 1971 roku sam złożyłem rezygnację z tej funkcji jako wyraz własnej odpowiedzialności i ekspiacji za śmierć ponad 40 osób - podkreślił Kociołek.

"Nikogo nie chciałem skrzywdzić. Przepraszam"

Broniący pułkownika Bolesława F. mecenas Paweł Wasylkowski podkreślił, że jego klient jako zastępca dowódcy ds. politycznych jednej z jednostek pacyfikujących robotnicze protesty na Wybrzeżu, nie miał rzeczywistego wpływu na decyzje zapadające w jego jednostce, a jedynie wykonywał rozkazy przełożonych. Dziś jest tak, że ci dwaj żołnierze to jedyni winni, bo byli wykonawcami rozkazu nieszczęsnego dla ludzi i dla nich samych. Z powodów biologicznych więcej procesów o wydarzenia z grudnia 1970 roku nie będzie. Sąd musi zdawać sobie z tego sprawę - dodał mecenas Wiesław Ociepka, adwokat pułkownika Mirosława W.

Nigdy nikogo nie chciałem skrzywdzić. W aktach jest moje wezwanie do żołnierzy, by nie strzelali do ludzi. Przykro mi, że tak się nie stało. Wyrażam współczucie dla tych rodzin. Tak będzie jak sąd uzna. Przepraszam - zakończył pułkownik W.

(MRod)