Woda z kranów nadaje się tylko do spłukiwania sanitariatów, bo znajdują się w niej bakterie z grupy coli i entero-koki. Z takimi problemami zmagają się mieszkańcy kilku miejscowości na Pomorzu. Mają pretensje do władz - które według nich - informacji o skażeniu wody nie podały wszystkim mieszkańcom. Najwcześniej dopiero w piątek woda w części gminy Kosakowo na Pomorzu może ponownie nadawać się do spożycia i prowadzenia gospodarstwa domowego.
Sprawa dotyczy Kosakowa, Pierwoszyna i niektórych osiedli Dębogórza oraz Mechelinek. O wykryciu niebezpiecznych dla zdrowia bakterii Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Pucku poinformował w piątek. "Spożywanie wody zanieczyszczonej bakteriologicznie może być przyczyną zatruć pokarmowych lub innych zachorowań objawiających się zaburzeniami żołądkowo-jelitowymi" - podała stacja, zobowiązując lokalny samorząd do podjęcia działań naprawczych.
Informacja pojawiła się za późno. Ja dowiedziałem się w sklepie. Każdy wstał, mył zęby, pił kawę, herbatę, przygotowywał śniadanie czy obiad - mówi jeden z mieszkańców obawiający się o swoje zdrowie. Mieszkańcy zostali poinformowani o skażeniu przez gminę w piątek wieczorem, choć wyniki były znane już rano.
Inni rozmówcy naszego reportera Kuby Kaługi wskazują, że część mieszkańców już teraz boryka się z problemami żołądkowymi.
Czekamy na to co dalej. Do poniedziałku będziemy mieli dostarczaną wodę w baniakach. To jest ok. 3 litrów na osobę - wskazuje jedna z mieszkanek Kosakowa i dodaje, że trzy litry mają wystarczyć na wszystkie potrzeby: mycie, gotowanie, sprzątanie, picie.
Władze gminy Kosakowo tłumaczą się z wodnego skandalu.
Przepraszam mieszkańców, ale to nie jest ani nasza wina, ani nasza przyczyna - mówi reporterowi RMF FM wójt gminy Kosakowo Jerzy Włódzik.
Tak naprawdę nie wiemy co się stało - przyznał wójt. Dodał, że rozpoczęło się wpuszczanie chloru do instalacji, a gmina kupiła 90 tys. litrów wody w baniakach na czas wodnego kryzysu.
Wymyśliliśmy wiele sposobów na informację. Sąsiad sąsiadowi powinien także przekazać wiadomość. Jeżeli wiem, że obok mnie mieszka staruszka, która nie ma internetu, to idę do niej i mówię jaka jest sytuacja - twierdzi Włódzik. Gmina informowała mieszkańców o awarii za pośrednictwem internetu, przez ulotki. Informację przekazywali też księża w kościele. Podkreśla jednocześnie, że wszyscy mieszkańcy pili wodę z groźnymi bakteriami, bo od pobrania próbek do uzyskania wyników minęły trzy dni.
(nm)