Mundury polskich żołnierzy są szyte w Bangladeszu - ustalił "Newsweek". Kraj ten słynie z bezlitosnego wyzysku nieletnich pracowników i z byle jak zbudowanych, walących się fabryk ubrań.

Wart niemal 3,9 miliona złotych kontrakt na uszycie 66 tysięcy koszulobluz mundurowych, jakie latem noszą polscy żołnierze, zdobyło konsorcjum polskiej firmy Trawena i zarejestrowanej w stolicy Bangladeszu, Dakce, spółki Bengal Sourcing.

W Bangladeszu powstają gotowe wyroby, zgodne ze specyfikacją techniczną, wymaganymi standardami i certyfikatami
– powiedział Franciszek Andrzej Ziajkowski z kierownictwa Traweny w rozmowie z "Newsweekiem".

Zdaniem Ineke Zeldenrust z Clean Clothes Campaign, koalicji organizacji pozarządowych walczących o godziwe warunki pracy w południowoazjatyckich fabrykach, takie zapewnienia to za mało. – Skoro realizujący publiczne zamówienia Polacy zdecydowali się na korzystanie z pracy Bengalczyków, to powinni upewnić się, czy są tam respektowane prawa człowieka. Czy nie pracują tam nieletni, czy robotnicy są godziwie wynagradzani, czy mają prawo do zrzeszania się w związkach zawodowych – powiedziała "Newsweekowi".

O nieludzkich warunkach pracy w bangladeskich szwalniach głośno zrobiło się w kwietniu, gdy na przedmieściach Dakki zawaliła się fabryka Rana Plaza, grzebiąc pod gruzami ponad tysiąc osób. „Newsweek” odkrył wówczas, że w jej ruinach znaleziono metki polskiej marki Cropp, należącej do firmy LPP.