W przyszłym roku czeka nas liberalna rewolucja w polskim systemie podatkowym. Ludzie o najwyższych dochodach otrzymają od władzy wspaniały prezent. Dzięki obniżce podatków w portfelach wielu najbogatszych pozostaną dodatkowe tysiące, czy nawet dziesiątki tysięcy złotych - pisze "Trybuna".
Według niej, w skrajnych przypadkach garstka najlepiej zarabiających zaoszczędzi kasę większą niż roczne zarobki nauczyciela, pielęgniarki czy robotnika. To wszystko dzięki Prawu i Sprawiedliwości oraz byłej minister finansów Zycie Gilowskiej, autorce reformy podatkowej. Jest w tym też zasługa Platformy Obywatelskiej, która nie zamierza blokować wymyślonych przez PiS podatków.
Uchwalone w 2006 r. zmiany podatkowe to bomba z opóźnionym zapłonem - uważa "T". PiS-owską ustawę tak skonstruowano, aby odwlec w czasie jej najbardziej radykalne rozstrzygnięcia. Należy do nich wprowadzenie od 1 stycznia 2009 r. tylko dwóch stawek podatku PIT: 18 i 32 proc., zamiast dotychczasowych trzech: 19, 32 i 40 proc. Wszystko co zarobimy w przyszłym roku będziemy rozliczać z fiskusem już według nowej skali.
Likwidacji ulegnie stawka, która dotychczas obowiązywała najbogatszych. Oznacza to spłaszczenie skali podatkowej, co zbliża nas do wymarzonego przez Platformę podatku liniowego. Wiadomo bowiem, że grubo ponad 90 proc. podatników płacić będzie podatki według najniższej stawki. W tej grupie znajdą się i najgorzej zarabiający, i dotychczasowi średniacy, których obowiązywała 32- proc. stawka. Teraz ta stawka obejmie garstkę tych, którzy uzyskują najwyższe dochody.
W ten sposób pogrzebany zostanie w Polsce progresywny system podatkowy, który oznacza, że im lepiej ktoś zarabia, tym więcej musi wkładać do wspólnej kasy, z której utrzymujemy państwo i finansujemy ważne cele społeczne i usługi publiczne, na przykład państwową edukację. Zgodnie z elementarną sprawiedliwością społeczną, system podatkowy powinien służyć redystrybucji dochodów i łagodzić nierówności społeczne. Od tego jednak odchodzimy w imię państwa liberalnego - twierdzi "Trybuna".