Nie będzie kontroli w łódzkim MOPS-ie. Wyjaśnień nie złoży też pracownik zajmujący się rodziną trzymiesięcznej Nadii. Prokuratura postawiła rodzicom dziewczynki zarzut zabójstwa. Nadia była maltretowana, przyczyną jej śmierci były rozległe obrażenia głowy. "Pracownik socjalny to nie lekarz" - mówi RMF FM rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi.
Nasza reporterka Agnieszka Wyderka zapytała Igora Mertyna, jak to możliwe, że opiekujący się rodziną Nadii pracownik MOPS-u, który odwiedził jej dom dwukrotnie, nie zauważył, że dziecko było bite. To jest słuszne pytanie, ale proszę pamiętać - pracownik socjalny nie jest personelem medycznym. To nie jest pielęgniarka środowiskowa. To nie jest lekarz, który dziecko bada, diagnozuje, przy czym trzeba dziecko rozebrać, trzeba sprawdzić, czy wszystko jest w porządku - podkreślił rzecznik łódzkiego MOPS-u.
Nie ma żadnych informacji, że ta praca była wykonywana źle. To jest sytuacja, która mogłaby się zdarzyć w każdym mieście. Znaliśmy to środowisko, znaliśmy tą rodzinę i nie było żadnych objawów, oznak, które mogłyby powiedzieć, że do takiego dramatu tam dojdzie - dodał.
Łódzka prokuratura postawiła wczoraj zarzuty zabójstwa niespełna trzymiesięcznej Nadii 26-letniemu ojcu i 19-letniej matce dziewczynki. Obojgu grozi dożywocie.
Jak informował rzecznik łódzkiej prokuratury Krzysztof Kopania, ojciec dziecka Arkadiusz A. potwierdził podczas przesłuchania, że zdarzało się, że stosował przemoc, żeby uciszyć niemowlę. Z jego wyjaśnień wynika, że w weekend jednego dnia uderzył dziecko otwartą dłonią w głowę, a dzień później - pięścią w głowę. Mówił także, że widział na ciele dziecka obrażenia, których on sam nie spowodował.
Z relacji świadków wynika natomiast, że 19-letnia matka nie radziła sobie z wychowaniem dziecka. Według nich, zdarzało się, że mówiła, że lepiej by było, gdyby w ogóle go nie urodziła. W miniony weekend miała także powiedzieć, że nie pójdą z córką do lekarza, bo wyszłoby na jaw, że dziecko zostało pobite.
Wstępne wyniki sekcji zwłok dziecka wskazują, że przyczyną śmierci Nadii były rozległe obrażenia głowy - krwiaki i obrzęk mózgu. Na jej głowie i twarzy stwierdzono też zasinienia, które mogły powstać nawet na kilka dni przed śmiercią. U dziewczynki stwierdzono także złamania aż sześciu żeber, które noszą cechy gojenia. Są to obrażenia charakterystyczne dla ściskania klatki piersiowej poprzez potrząsanie dziecka - wyjaśnił Kopania.
O śmierci niespełna trzymiesięcznej Nadii w mieszkaniu przy ul. Rewolucji 1905 r. w centrum Łodzi pogotowie ratunkowe zostało powiadomione przez jedno z rodziców w poniedziałek rano. Na twarzy dziewczynki ratownicy zauważyli zasinienia, wezwali policję i prokuratora. Przybyły na miejsce lekarz nie wykluczył, że dziecko zmarło w nocy - kilka godzin przed przyjazdem pogotowia.
Jak ustalono, przed wezwaniem karetki rodzice kontaktowali się z położną, która poleciła im wezwać ratowników. W śledztwie wyszło również na jaw, że kiedy rodzice stwierdzili, że dziecko nie żyje, próbowali ogrzać jego zimne ciało grzejnikiem.