Najwyższa Izba Kontroli opracowała raport o ekranach akustycznych. Z dokumentu wynika m.in., że ustawianie ich na 91-kilometrowym odcinku A2 z Łodzi do Warszawy pochłonęła prawie 200 milionów złotych, czyli blisko 7 procent kosztów. Co ważne, resort transportu i GDDKiA nie analizowały wprowadzenia tańszych rozwiązań.
W czasie przygotowań do Euro 2012 w Polsce obowiązywały bardziej rygorystyczne normy hałasu niż w niektórych państwach UE, np. Niemczech czy Wielkiej Brytanii. "Sprzyjało to wybudowaniu dużej liczby ekranów akustycznych przy drogach. Tym bardziej, że w polskim prawie budowa ekranów była preferowanym zabezpieczeniem przed hałasem" - podała NIK. Izba poinformowała, że w sprawie niepotrzebnych kosztów budowy dróg związanych z ekranami, alarmowała już w 2009 r. m.in. resort transportu i GDDKiA. W raporcie podkreślono, że "gdyby normy zmieniono przed drogowym boomem, nawet 40 proc. ekranów okazałoby się niepotrzebnych".
NIK podczas swojej kontroli skupiła się przede wszystkim na budowie autostrady A2 z Warszawy do Łodzi. Była to bowiem jedna z flagowych inwestycji drogowych na Euro 2012. "Na 91-km odcinku autostrady A2 - od węzła Stryków do węzła Konotopa - zainstalowano po obu stronach trasy 107 km ekranów akustycznych. W celu ochrony przed hałasem wybudowano też ponad 9 km wałów ziemnych. Łączny koszt budowy ekranów wyniósł prawie 200 mln zł, co stanowiło niecałe 7 proc. kosztów całej inwestycji (2 mld 986 mln zł)" - czytamy w raporcie. "Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej oraz Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie analizowały możliwości wprowadzenia innych, często tańszych niż ekrany, rozwiązań technicznych i organizacyjnych, które ograniczałyby hałas" - podała Izba.
Raport pokazuje, że w kilku miejscach A2 wybudowano ekrany akustyczne równolegle do wałów ziemnych, które również mają być ochroną przed hałasem. Innym razem ekrany postawiono, by odgrodzić od trasy niezamieszkały od 15 lat dom. Budowano je też dla ochrony terenów niezabudowanych (przeznaczonych w planach pod przyszłą zabudowę mieszkaniową).
NIK wskazała, że minister środowiska, chcąc ograniczyć koszty robót drogowych w październiku 2012 r. podwyższył w ekspresowym tempie dopuszczalne normy hałasu. Nie uwzględnił jednak opinii ministra zdrowia o negatywnych skutkach tej decyzji. W efekcie dopuszczalne normy hałasu osiągnęły poziom, który według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) może zagrażać zdrowiu ludzi, zwłaszcza mieszkających w dużych miastach.
"Podniesienie dopuszczalnych poziomów hałasu skutkowało tym, że na mapach akustycznych (...) radykalnie zmniejszyła się w dużych miastach liczba mieszkańców do objęcia ochroną przed hałasem, którego poziom WHO uznaje za szkodliwy dla zdrowia. W Warszawie liczba mieszkańców zagrożonych hałasem zmniejszyła się przez to prawie dwukrotnie (z 12 proc. do 7 proc.), a np. w Gorzowie Wielkopolskim aż 10-krotnie (z 19,5 proc. do niecałych 2 proc.)" - czytamy w komunikacie izby. Ministerstwo miało się zobowiązać do tego, że do końca 2012 r. przejrzy przepisy prawa w zakresie ochrony przed hałasem i opracuje propozycje zmian legislacyjnych. Do tej pory nie wywiązało się z tej obietnicy.
Trzeba cofnąć się do 2012 r. (...) wtedy plaga ekranów przeciwhałasowych była bardzo poważnym problemem społecznym. Sposobem na najszybsze odniesienie się do problemu ze strony naszego ministerstwa było obniżenie dopuszczalnych norm hałasu. Widać było, że ilość tych ekranów jest zdecydowanie za duża - tłumaczy decyzje resortu rzecznik prasowy Ministerstwa Środowiska Paweł Mikusek. Pracownicy ministerstwa przygotowali nowelizację dotyczącą podstawowego problemu definicji terenu przeznaczonego pod zabudowę, który jest wskazywany przez NIK. Rozważamy odniesienie się do norm hałasu do tych wskazywanych przez Światową Organizację Zdrowia. Prace nad tym projektem zakończyły się w czerwcu; myślę, że wkrótce będzie można spodziewać się decyzji ministra w tej sprawie - zapewnia.
(mn)