Ofiary i oprawcy obok siebie. Kilkadziesiąt metrów od siebie. Tak wygląda Łączka na warszawskich Powązkach. To miejsce, gdzie grzebano potajemnie ofiary terroru stalinowskiego, Żołnierzy Wyklętych. Potem chowano tam dygnitarzy PRL-u. "To ironia losu" - mówi Beata Sławińska z Fundacji Łączka. Do tej pory udało się zidentyfikować szczątki 35 Żołnierzy Wyklętych. Spoczęli w Panteonie Bohaterów.
Mariusz Piekarski: Czy my ciągle jesteśmy dumni tylko z tych ludzi, których udało się odnaleźć i których ciągle szukamy, czy już możemy być dumni trochę z siebie, że o nich pamiętamy, wystarczająco pamiętamy?
Beata Sławińska: Wydaje mi się, że możemy być dumni z tego, że mieliśmy takich ludzi, którzy powiedzieli "nie", zachowali się jak trzeba. Ponieśli za to ogromną cenę, cenę swojego życia. Zostali zamordowani i barbarzyńsko pogrzebani w ziemi. Ich szczątków szukamy do teraz. Z nas będziemy dumni, kiedy ich wszystkich w miarę możliwości znajdziemy, zidentyfikujemy i postawimy im należne im miejsca pamięci - mówię tutaj oczywiście o grobach, na których przynajmniej część społeczeństwa polskiego będzie mogła zapalić świeczkę, położyć kwiaty, pomodlić się.
Panteon to godne miejsce docelowe?
Jako fundacja mamy z Panteonem mały kłopot. Panteon był rozwiązaniem połowicznym, z którym nie do końca się zgadzaliśmy, ponieważ w naszej chrześcijańskiej tradycji każdy człowiek powinien mieć swój grób. Panteon to miejsce, w którym są wnęki, a w nich są pochowane małe sosnowe trumienki, właściwie pudełka, a w nich są szczątki. Naszym zdaniem każda z tych osób zasługuje na osobny grób, na którym będzie można postawić kwiaty, zapalić znicze. W tej chwili miejsca na kwiaty i na znicze jest bardzo mało.
Ale na każdym takim słupie jest tablica i nie można powiedzieć, że ci ludzie są bezimienni - jest imię, nazwisko, stopień wojskowy, przynależność do oddziału Armii Krajowej.
Tak, oczywiście, ale jest wyryta data i miejsce urodzenia i data śmierci. Już nie wiemy, jak ten człowiek zginął. Ponieważ interesuję się historią, to wiem, że porucznik Edmund Tudruj - "Mundek" - który był oficerem AK, był jednym z najbardziej zaufanych żołnierzy majora Zapory, zginął zamordowany strzałem w tył głowy na ulicy Rakowieckiej. Tego tu nie wyczytamy. Za kilkanaście lat, kiedy przyjdzie nowe pokolenie, nie będzie wiedziało, czy "Mundek" umarł w szpitalu, jak generał Jaruzelski, czy może został zamordowany i pogrzebany w ziemi. To są szczegóły, ale istotne.
Czyli brakuje historii tych ludzi.
Tak, brakuje historii, brakuje jednoznacznego napisania, co się rzeczywiście stało.
Kiedy te pozostałe miejsca w Panteonie mogą być zapełnione?
Na Łączce zostało wedle dokumentów pogrzebanych ok. 300 osób. 200 szczątków udało się odnaleźć i wydobyć z ziemi. Większość z nich czeka na identyfikację. Do wydobycia z ziemi pozostało jeszcze ok. 100 szczątków. Na Łączce oprócz Żołnierzy Wyklętych, ludzi zasłużonych dla walki o wolność i niepodległość kraju, byli też grzebani Niemcy, kryminaliści, także ludzie oskarżeni o przynależność do UPA, oskarżeni o zamordowanie generała Świerczewskiego.
A dlaczego nazwa Łączka?
Dlatego, że po wojnie tu była łąka. Panteon stoi na granicy muru, który oddzielał cmentarz od łąki. Tutaj w 1951 roku władze nawiozły od 1,5 metra do 2 metrów piachu. W latach powojennych, aż do 1963 roku grzebano ludzi pod tym murem, na tej łące. Zacierano ślady, nawożąc tę ziemię. A później, w latach 80., zacierano ślady, budując groby ludzi, którzy w latach 80. umarli. To były osoby najczęściej związane z wojskiem, różnej profesji, wykładowcy akademiccy, prawnicy, lekarze, ale też znalazło się tutaj kilka "bestii", czyli ludzi związanych z bezpieką. Mam tutaj na myśli sędziego Kryże, o którym więźniowie z Rakowieckiej mówili: "będzie Kryże, będą krzyże". Najczęściej wyroki, które wydawał, to były wyroki śmierci. Był tutaj też - już został przeniesiony - grób Jerzego Wenelczyka. Jerzy Wenelczyk był oprawcą odnalezionego na Łączce komandora Stanisława Myszkowskiego, był też oprawcą kapitana Stanisława Sojczyńskiego, pseudonim Warszyc, czyli dowódcy mojego dziadka. W pobliżu Łączki, parę metrów dalej, jest grób Julii Brystygierowej, "Krawej Luny", dyrektor V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Takich osób jest tutaj sporo.
To wyjątkowo przewrotność, że wystarczy wyjść z Panteonu Żołnierzy Wyklętych, ludzi którzy nie zgadzali się na jarzmo sowieckie, zrobić parę kroków i można zobaczyć groby dygnitarzy tego systemu.
Teraz chcemy doprowadzić do tego, że ci, którzy zostali zamordowani, wreszcie zostaną odpowiednio upamiętnieni. Natomiast ich oprawcy - cóż możemy z nimi zrobić? Mam nadzieję, że są skazani na wieczną infamię i ostracyzm.
Myśli pani, że Żołnierze Wyklęci, ci ludzie, którzy tutaj zostali wrzuceni do dołów śmierci, za jakiś czas będą w pamięci tak, jak powstańcy warszawscy?
Myślę, że tak. Proszę pamiętać, że walka o pamięć o Powstaniu Warszawskim trwała przez bardzo długi czas. Powstanie Warszawskie jest rzeczywiście takim jednym wielkim narodowym świętem. Uważam, że pamięć o Żołnierzach Wyklętych też będzie trwała i będą imponować młodym ludziom. Ci, których życie znalazło tutaj kres, to ludzie, o których mówię "niezłomni". A niezłomność to taka cecha, którą każdy z nas chciałby mieć. Niekoniecznie ją ma, ale chciałby być takim człowiekiem, którego ciężko jest złamać, który ma twardy charakter. Ja bym chciała być taka jak oni. To mi imponuje. Dla nich rzeczywistość była prosta, biało-czarna. Młodzież właśnie w takich kategoriach myśli, to młodzieży imponuje, młodzież nie widzi szarości, chce wiedzieć, co jest dobre, co złe. Oni właśnie taką postawę reprezentowali.