4 osoby zginęły, a 55 kolejnych zostało rannych w samobójczym zamachu w Tel Awiwie. Stan kilku z nich jest bardzo ciężki. Zamachowiec zdetonował ładunek przed pubem Mike's Place, ponosząc śmierć na miejscu.
Do zamachu przyznały się wspólnie palestyńskie ugrupowania terrorystyczne Brygady Męczenników Al-Aksy i Brygady Al-Kassam. Te drugie są zbrojnym ramieniem skrajnej organizacji Hamas.
Terrorysta próbował wkroczyć tuż po północy do lokalu, ale został zatrzymany już przy wejściu, co prawdopodobnie zmniejszyło liczbę ofiar. Gdy ochroniarz próbował rzucić go na ziemię, nastąpił wybuch.
Byłem w środku, w pobliżu wejścia. Byłem z przyjacielem. Nagle doszło do wybuchu. Wstałem. Razem z wszystkimi - mówił jeden ze świadków. W momencie, gdy doszło do zamachu w lokalu było wiele osób.
Do zamachu doszło kilka godzin po tym, jak palestyński parlament w Ramallah wybrał na premiera Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, zwanego także Abu Mazenem.
Abbas obiecywał w swoim przemówieniu, że będzie walczył z palestyńską przemocą. Jego wezwanie do złożenia broni spotkało się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem Hamasu i Dżihadu, islamskich bojówek terrorystycznych, odpowiedzialnych za przeprowadzenie wielu zamachów na Bliskim Wschodzie.
To pierwszy test nowego palestyńskiego rządu i - jak na razie - to całkowite fiasko - stwierdził Dore Gold, doradca izraelskiego premiera Ariela Szarona.
Godzinę przed zamachem w Tel Awiwie, osadnicy i żołnierze izraelscy zabili dwóch Palestyńczyków, którzy próbowali wedrzeć się do założonego na dziko osiedla kolonistów izraelskich w północnej części Zachodniego Brzegu Jordanu, w pobliżu Nablusu. Zabici Palestyńczycy byli uzbrojeni.
foto Archiwum RMF
09:10