Plaga kolejek przed gabinetami lekarskimi dotarła do prywatnych placówek służby zdrowia - donosi "Dziennik Gazeta Prawna". Szczególnie boleśnie dała o tym znać końcówka roku: przy przeziębieniu na odpłatną wizytę u internisty czy pediatry trzeba było czekać nawet tydzień.
W publicznych placówkach pod koniec roku zrobił się zator i na prywatne wizyty decydowały się nie tylko osoby z wykupionymi abonamentami, ale też szukające jednorazowej pomocy, co zakorkowało prywatne przychodnie - tłumaczy w rozmowie z gazetą Andrzej Mądrala, ekspert Pracodawców RP.
Jednak także poza grypowym czy świątecznym szczytem klienci abonamentowi mogą mieć problem z dostaniem się do internisty tego samego dnia, w którym zgłoszą się do przychodni. Problem będzie jeszcze większy, gdy wybiorą się do lekarza specjalisty. Jak mówi Mądrala, liczba specjalistów jest ograniczona i po prostu jest ich za mało.
Co więcej, jak podkreśla "DGP", wiele publicznych placówek zmusza pracowników do podpisywania lojalek zakazujących im pracy w innych szpitalach i przychodniach, a to utrudnia pozyskiwanie kadry do prywatnych placówek.