Lekarz anestezjolog Katarzyna Turzańska złożyła dziś w nocy przysięgę i stała się drugą kobietą w szeregach Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Jako kandydatka, przez ponad dwa lata przechodziła szkolenie i dyżurowała razem z kolegami - ratownikami.

Katarzyna Turzańska pochodzi z Krakowa. Jest lekarzem o specjalizacji anestezjologicznej i intensywnej terapii. Została drugą od blisko 30 lat kobietą przyjętą w szeregi Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Pierwszą, cztery lata temu, była Ewelina Zwijacz-Kozica.

Jeżeli są jakieś komentarze, to bardziej w formie żartu. Ktoś może mieć przekonanie, że baba się nie nadaje do tej roboty, albo że nie powinna być (ratownikiem) - to jest jego wizja - mówi Katarzyna Turzańska w rozmowie z reporterem RMF FM Maciejem Pałahickim. Znaliśmy się z niektórymi z medycznego działania -  z karetki, z SOR-u - wymienia ratowniczka TOPR.

Turzańska pochodzi z Krakowa, więc - jak przyznaje - góry były blisko. Początkowo przyjeżdżała w nie na narty z ojcem, a Tatry latem odkryła stosunkowo późno. Było to podczas obozu sportowego, kiedy trenowała sporty walki. Okazało się, że są bardzo interesujące.

Siedem lat temu przyjechała do Zakopanego robić specjalizację. Góry były istotne przy podejmowaniu tej decyzji - po pracy można było pójść na narty, wspinaczkę lub wycieczkę. Ważne było także to, że pracowała w szpitalu powiatowym, a nie wielkiej klinice.

O tym, że mogłaby wstąpić do TOPR-u, jako pierwszy wspomniał jej kolega, także anestezjolog i lekarz pogotowia tatrzańskiego. Wówczas miała już kontakt z ratownikami - często w szpitalu przekazywali sobie pacjentów, brała także z nimi udział w ćwiczeniach jaskiniowych, wspólnie też nurkowali.

Nie myślała, że będzie ratownikiem TOPR

Na początku traktowała te sugestie jako żart. Potem jednak, kiedy zaczęła się rozwijać wspinaczkowo i narciarsko, stwierdziła: "czemu nie". Przystąpiła do egzaminu wstępnego, który sprawdzał jej kondycję, znajomość topografii i umiejętności związane z jazdą na nartach. Staż kandydacki, do którego przystąpiła, trwał dwa i pół roku. Turzańska musiała uczestniczyć w określonej liczbie akcji ratunkowych i przejść specjalistyczny kurs, po którym zdawała kolejne egzaminy.

Pytana o to, czy jako kobieta mogła liczyć na taryfę ulgową, odpowiada: "Absolutnie nie". Każdy z nas jest inny i wszyscy się wspomagamy. Jeden jest lepszy w jakiejś dziedzinie, to wspomaga tego słabszego. Ale pewien standard musi być, czyli nie ma żadnej taryfy ulgowej w takim sensie, że mogłam czegoś nie umieć, nie zaliczyć, nie zrobić. Wręcz przeciwnie - miałam wrażenie, że jeśli ja nie będę czegoś wiedzieć, to każdy będzie o tym pamiętał właśnie przez to, że jestem jedyną dziewczyną - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM.

Zdobyta przez nią wiedza medyczna była przydatna, choć - jak sama przyznaje - specyfika działania w górach jest inna. Fajnie jest wykorzystywać te wiedzę w górach czy na stoku - podkreśla.


(ł)