To już dziesiąty dzień wyjątkowo napiętych stosunków Waszyngton-Pekin po zderzeniu amerykańskiego samolotu szpiegowskiego z chińskim myśliwcem. Mimo, że Chiny zezwoliły na kolejne spotkania amerykańskich dyplomatów z załogą samolotu, to nic nie wskazuje na to, że wypuszczą maszynę ze swoich rąk.
Rzecznik chińskiego prezydenta Zhu Bank Zao po raz kolejny powtórzył, że najpierw Amerykanie muszą oficjalnie przeprosić: "Ponieważ to Stany Zjednoczone, sprowokowały ten incydent - muszą nas przeprosić. Przeprosiny to dla nich korzystne rozwiązanie. Jeśli ich nie będzie - to będą niemiłe dla USA decyzje". Mimo takich ostrzeżeń USA najwyraźniej nie mają zamiaru przepraszać. Amerykańska administracja podkreśla, że nie widzi ku temu powodów. Jak za Oceanem komentuje się to obstawanie obu stron przy swoich pozycjach? Prezydent Bush nie ma szerokiego pola manewru w staraniach o powrót załogi i zdaje sobie z tego sprawę - taki jest ton dzisiejszych komentarzy "New York Times". Zdaniem doradców Białego Domu ani decyzja o sprzedaży zaawansowanej broni Tajwanowi, ani sankcje handlowe, ani groźba storpedowania starań Pekinu o organizację olimpiady nie spowodują zmiany chińskiego stanowiska. Równocześnie Bush znalazł się między młotem a kowadłem na własnym podwórku. Konserwatywne kręgi w Kongresie nalegają na bardziej zdecydowaną akcję. Przemysł ostrzega, że załamanie handlu może zaszkodzić amerykańskiej gospodarce. Powtarza się też zdanie, że pewne formy sankcji mogłyby być nawet na rękę najbardziej konserwatywnym przedstawicielom władzy w Pekinie. Co do nowych szczegółów samego incydentu - telewizja CNN powołując się na źródło w Pentagonie twierdzi, że w chwili zderzenia maszyna zwiadowcza leciała sterowana przez automatycznego pilota. O żadnych gwałtownych manewrach więc mowy być nie mogło.
foto EPA
10:10