Sąd Okręgowy w Gdańsku wznowił proces 20 osób, które są oskarżone o czerpanie korzyści majątkowych z prostytucji co najmniej 70 kobiet. Grupa miała zarobić na cudzym nierządzie prawie 6 mln złotych.
Wyrok miał zapaść dziś. Sędzia Marek Goc poinformował jednak, że sąd wznawia proces z uwagi na konieczność uprzedzenia stron o możliwości zmiany kwalifikacji karnej czynów wobec czworga oskarżonych. Wyrok zostanie ogłoszony na kolejnym terminie rozprawy 30 marca.
Proces tzw. gangu sutenerów toczy się od stycznia 2015 r. za zamkniętymi drzwiami.
Według prokuratury, grupa działała od czerwca 2009 r. do września 2013 r., a zarządzało nią trzech braci B. mających teraz 40, 37 i 32 lata. Zdaniem śledczych, głównym szefem był średni z rodzeństwa - Aleksander B., który ukończył studia o kierunku pedagogicznym, a w swoim środowisku nazywany jest "Złoty", "Mniejszy" lub "Olo".
Bracia B., określani przez resztę jako "Braciaki", zarządzali czterema agencjami towarzyskimi w Gdyni-Witominie. W każdej z nich, jednorazowo pracowało od 6 do 7 kobiet, a w ciągu czterech lat ich liczba sięgnęła ok. 70. Bracia wyszukiwali również w ogłoszeniach prasowych inne agencje towarzyskie tzw. domówki i stosując groźby oraz przemoc fizyczną, zmuszali pracujące tam kobiety do płacenia haraczu - do dwóch tys. zł miesięcznie od każdej z nich.
Prokuratorzy obliczyli, że w ciągu czterech lat działalności oskarżeni zarobili na prostytutkach nie mniej niż 5,8 mln zł. Pieniądze te były rozdzielane według uznania braci B. pomiędzy członków grupy pomagających im w ściąganiu haraczy, pilnowaniu prostytutek, umawianiu i kontrolowaniu ich pracy itp.
Zarówno prostytutki, jak i członkowie grupy, byli trzymani przez braci B. żelazną ręką. Za nieposłuszeństwo i niewykonywanie poleceń kobiety i podwładnych braci spotykały kary finansowe lub fizyczne. Część kobiet miała być tak zniewolona i podporządkowana szefom gangu, że tatuowały na swoich ciałach różne napisy świadczące o ich oddaniu dla braci B.