Do wycieku z elektrowni jądrowej na południu Francji doszło, bo nie przestrzegano norm bezpieczeństwa – wykazało wstępne dochodzenie. Niespełna tydzień temu do okolicznych rzek wokół Tricastin wyciekła ciecz zawierająca 75 kilogramów uranu.
Władze elektrowni o awarii poinformowały z kilkunastogodzinnym opóźnieniem, bo jak tłumaczyła firma zajmująca się czyszczeniem radioaktywnych pojemników (w czasie tej czynności doszło do skażenia rzek), nie zdawano sobie sprawy z tego, co się stało. I dlatego zamiast powiadomić szefostwo elektrowni, firma na własną rękę zaczęła prowadzić pomiary radioaktywności w okolicy, aby przekonać się, czy ciecz zawierająca uran naprawdę wyciekła.
W pobliżu Tricastin wciąż obowiązuje profilaktyczny zakaz picia wody ze studni oraz kąpania się w rzekach i łowienia w nich ryb. Wprawdzie eksperci twierdzą, że zdrowie mieszkańców nie jest zagrożone, ale nie wierzą w to organizacje ekologiczne. Dwie z nich wniosły skargi do sądu po to, by - jak podkreślają - ujawniona została "prawdziwa skala skażenia środowiska".