Metan, wysoka temperatura i przede wszystkim praca w bardzo ciasnym miejscu mogą teraz utrudniać akcję w kopalni Zofiówka-mówi nam Jerzy Markowski,ekspert górniczy, który w przeszłości przez wiele lat był też m.in. ratownikiem. Jego zdaniem nie da się w tej chwili dokładnie określić, gdzie dokładnie mogą znajdować się poszukiwani górnicy.
Marcin Buczek, RMF FM: Na czym teraz polega trudność akcji prowadzonej w kopalni Zofiówka?
Jerzy Markowski: Znamy już skalę wyrobiska zasypanego, mamy kontakt wzrokowy z kolejnym poszkodowanym, zmniejszyło się zagrożenie metanowe, poprawiła się temperatura, bo jest intensywne przewietrzanie. Teraz trudność polega na tym, że jest niewielki przekrój wyrobiska, w którym można prowadzić akcję. Front to jest tak niewielka przestrzeń, że mieści się tam co najwyżej dwóch ludzi. Gdyby było więcej miejsca to można byłoby sprzęt ciężki zastosować i wtedy likwidacja tego rumowiska byłaby szybsza. Tym samym skrócilibyśmy czas dotarcia do tych ludzi. Pamiętajmy, że zaczęliśmy od stężenia metanu 40 proc., temperatury powyżej 40 stopni i rumowiska o długości ponad 250 metrów.
Wszystkie prace tam na dole trzeba wykonywać ręcznie?
Te w samym froncie niestety ręcznie, aczkolwiek są takie sprzęty, którymi dysponują ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, które są niewielkich rozmiarów i mają zasilanie hydrauliczne. Mają niezwykłą siłę i skuteczność, jeżeli chodzi o cięcie metali różnego rodzaju, podnoszenie skał. To wszystko jest jednak skomplikowane ze względu na ciasnotę.
Czy to, co pan mówi oznacza, że tam poszło uderzenie też od dołu?
Wie pan, nie tyle od dołu... Prawdopodobnie centrum musiało się znajdować nad wyrobiskiem, nad poziomem 900 metrów. Wnioskuję to z tego, że eksploatacja górnicza, która na pewno wspomogła to tąpnięcie, odbywała się powyżej poziomu 900 metrów.
Czy według pana wiedzy tam metanu już nie ma albo jest go na tyle mało, że akcję można prowadzić?
Jest go 4 procent. To nie jest komfort. Metan jest gazem silnie wybuchowym i wybucha przede wszystkim w takich stężeniach pomiędzy 3 a 9 proc. To stężenie nie ma znaczenia dla oddychania w tej chwili - jak go było 40 proc. to był problem, bo metan wypierał tlen. Dzisiaj ten metan nie szkodzi, jeżeli chodzi o oddychanie, natomiast jest możliwość inicjacji wybuchu. Metan przy stężeniach między 3 a 9 proc. przy kontakcie z iskrą elektryczną za każdym razem wybucha.
Dlatego ręcznie trzeba wykonywać większość prac?
Dlatego właśnie trzeba ręcznie wykonywać większość prac. Nie można sobie pozwolić na intensywne cięcie palnikami itp., bo ten metan może wybuchnąć.
Czy ratownicy muszą cały czas pracować w aparatach tlenowych w związku z metanem?
Nie. Te aparaty ratownicze, które mają na sobie, wynikają z bardzo wysokiej temperatury, która tam jeszcze jest i słabej intensywności przewietrzania. Ale przy tym przekroju nie można tam przepchać więcej powietrza. Budują lutniociąg - takie rury do przesyłania powietrza - i wtedy będzie lepiej.
Lutniociąg ratownicy muszą budować sami? Stawiają podporę i kolejne elementy wsuwają do przodu?
Tak naprawdę to oni go wieszają na istniejącej obudowie, bo to jest rura o przekroju 50 cm z cienkiej blachy, którą się po prostu przedłuża.
Ile mają jeszcze do przejścia ratownicy?
Jest kontakt wzrokowy z kolejnym człowiekiem, czyli to jest nie dalej niż 20 metrów, bo dalej lampa górnicza nie świeci. Natomiast nikt nie wie, ile jest do następnych ludzi. Po tych 20 metrach będziemy mądrzejsi.
Oni pracowali w przodku, to znaczy, że to miejsce jest ślepe? Kończy się ścianą?
Kończy się frontem skalnym.
Ile metrów tego zawałowiska jest jeszcze do przejścia?
Na początku to był odcinek 250 metrów. Jak widzimy, ci ludzie są znajdowani na jego początku. Po 30 - 40 metrach mamy już dwóch górników.
Czyli uciekali?
Uciekali i zachowywali się bardzo racjonalnie - tylko pytanie, czy zdążyli.
Jak długo ratownicy są w stanie pracować w takich warunkach?
Teoretycznie zastęp pracuje ok. 1-1,5 godziny, ale tam jest wysoka temperatura i ograniczona widoczność, więc sądzę, że zastęp pięcioosobowy bezpośrednio w czole przodka jest nie dłużej niż 1,5 godziny. Po nim od razu przychodzi następny. To dzieje się z marszu, nie trzeba czekać, aż następni przyjadą i zjadą, bo na dole jest 17 zastępów czekających na swoje wejście. 17 zastępów, czyli 70 ludzi gotowych do akcji.
Mówił pan, że przekrój jest bardzo mały. To znaczy, że te skały - w uproszczeniu -zapadły się do środka?
Dokładnie, zacisnęły ten tunel, ścisnęły ociosy i strop wyrobiska przy okazji deformując obudowę. Obudowa jest żelazna, co stanowi dodatkową przeszkodę. Teraz trzeba się z tą obudową uporać. Nie można jej ciąć palnikiem, więc trzeba sobie radzić sobie jakoś inaczej i to jest ta największa trudność, która mają do pokonania ratownicy.
Czyli to wyrobisko z ok. 4 m. zmniejszyło się do 2 m.?
Sądzę, że jest jeszcze mniejsze, bo jego przekrój to było 4 x 4,5 metra - taki jest mniej więcej przekrój chodnika podścianowego w kopalni węgla kamiennego. Z relacji prezesa Ozona wynika, że mieści się tam jeden górnik w aparacie, więc ten przekrój nie jest większy niż ok. 1,5 x 1,5 metra.
Wszystko idzie mozolnie i powoli?
Mozolnie i powoli, ale nie ma innego sposobu.