31 sierpnia mija dwudziesta rocznica podpisania tzw. porozumień gdańskich. Ich uzupełnieniem były porozumienia szczecińskie (zawarte 30 sierpnia) i jastrzębskie (zawarte 3 września 1980 roku).
Wszyscy, którzy pamiętają ten historyczny moment, mają w oczach obraz siedzących za prezydialnym stołem Lecha Wałęsy i Mieczysława Jagielskiego. W rękach Wałęsy - śmieszny, olbrzymich rozmiarów plastikowy długopis. Dzięki telewizyjnym kamerom i aparatom fotograficznym, stał się on jednym z najbardziej znanych długopisów na świecie. Obok prostego robotnika, z którym utożsamiała się wówczas olbrzymia część narodu – przedstawiciel rządu. Po raz pierwszy zmieszany, niepewny, zapewniający: „Panie przewodniczący, ja ten papier podpiszę”.
A później, po jednej stronie politycznej sceny radość i euforia, po drugiej – konsolidacja szyków i powolna, uporczywa praca dążąca do sparaliżowania działalności młodej opozycji.
Prehistorii porozumień gdańskich należałoby szukać w sytuacji, w której znalazła się Polska po 1945 roku. Skupmy się jednak na tych czynnikach, które bezpośrednio spowodowały powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Jego bezpośrednim poprzednikiem była założona w 1978 roku struktura nosząca nazwę „Wolne Związki Zawodowe”.
Organizacja, która skupiała niezależne od ówczesnych oficjalnych władz politycznych, quasi-związki zawodowe, powstała na Górnym Śląsku w marcu 1978 r. Miesiąc później, powołano komitet założycielski WZZ Wybrzeża, w którego skład weszli między innymi Bogdan Borusewicz, Andrzej Gwiazda, Bogdan Lis, Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa. To właśnie spośród tych osób, mieli wyłonić się przywódcy sierpniowego strajku 1980 r. Październik 1979 r.,to data narodzin WZZ na terenach Pomorza Zachodniego.
WZZ sięgnęły w swojej pracy do wzorców XIX-wiecznych – zajmowały się głównie samokształceniem i propagowaniem idei demokratycznych. W ten sposób budowano zrąb świadomości politycznej przyszłych elit władzy.
Strajki nie mieściły się w rzeczywistości takiego państwa, jakim była PRL. Kolejne robotnicze wystąpienia - brutalnie, a nierzadko i krwawo - tłumiono przy użyciu policji. Jednak niezadowolenie społeczne narastało, w odpowiedzi na podwyżkę cen mięsa i wędlin.
1 lipca 1980 w zakładach Ursusa, Sanoka i Tarnowa wybuchły strajki. Po kilku dniach przyłączyły się zakłady Lublina. Presja robotników była na tyle silna, że udało się im wywalczyć podwyżki. Wydawało się, że sytuacja – z punktu widzenia sprawujących władzę – została opanowana, tym bardziej, że 25 lipca ostatnie strajki wygasły. I nagle, na drugim końcu Polski niezadowolenie wybuchło na nowo. 4 sierpnia komitet strajkowy Stoczni Gdańskiej im. Lenina zażądał przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy, wzniesienia pomnika Ofiar Grudnia 1970, gwarancji nie represjonowania strajkujących stoczniowców, podwyżki płac o 2 tysiące złotych oraz zasiłków rodzinnych porównywalnych z tymi, które wypłacano funkcjonariuszom Milicji Obywatelskiej.
Kolejne, dramatyczne cztery tygodnie, wypełnione były niewiadomą, oczekiwaniem, euforią ale i strachem przed tym, co mogą uczynić władze - przecież od tragicznych wydarzeń grudniowych minęło zaledwie 10 lat...
21 sierpnia do Gdańska przybyła Komisja Rządowa z Mieczysławem Jagielskim, a do Szczecina - z Kazimierzem Barcikowskim. W tym czasie strajki, popierające słynne 21 postulatów wysuniętych przez robotników gdańskich, rozszerzyły się już na cały kraj. 30 sierpnia podpisano porozumienie w Szczecinie, a w dzień później – w Gdańsku. Pośród postulatów znalazł się również i ten, który w efekcie miał doprowadzić do obalenia systemu – zgoda na tworzenie niezależnych związków zawodowych.
Fenomen polskiego sierpnia można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Niewątpliwie był to polityczny punkt zwrotnym, od którego rozpoczął się upadek systemu narzuconego znacznej części Europy po II wojnie światowej. Systemu, który według buńczucznych zapewnień twórców miał trwać wiecznie. Ale z perspektywy Polski fenomen sierpnia miał – przynajmniej – dwa wymiary, których doniosłość była na tyle duża, że nie wahałbym się porównać ich ze znaczeniem bitwy warszawskiej, zwanej „Cudem nad Wisłą”.
Oba wymiary, w pierwszej chwili zaskoczyły przede wszystkim sprawujących władzę, a następnie miały stać się zarzewiem ruchu stanowiącego swoisty odpowiednik tego, co określamy terminem „Młoda Europa”. Przypomnijmy, że wówczas rzeczywistość europejska również nie mogła już nigdy powrócić do stanu sprzed lat czterdziestych XIX wieku. Zmiany, które zaszły głównie w sposobie myślenia o wolności i tożsamości, doprowadziły z czasem do powstania państw narodowych.
W Polsce lat osiemdziesiątych, dokonał się proces podobny – partyjne elity przez cały czas istnienia PRL wszelkie przejawy niezadowolenia społecznego składały na karb braków ekonomicznych. Sierpień ’80 udowodnił, że ambicją Polaków, w których od 1945 roku starano się zabić, a przynajmniej zdyskredytować poczucie godności, nie jest jedynie szynka na talerzu czy posiadanie samochodu, że obok potrzeb związanych z dniem codziennym istnieją – i nadal są żywe - potrzeby równości, braterstwa, wspólnoty, solidarności...
Zwróćmy uwagę, że właśnie na ten moment - obok obalenia systemu - najczęściej zwracali uwagę korespondenci zagraniczni. Oni jednak odczytywali polską manifestację braterstwa w kontekście własnych, zatomizowanych społeczeństw konsumpcyjnych.
Drugi wymiar, który miał zaskoczyć władze, był w jakimś sensie pochodną pierwszego. Ruch, który narodził się w środowiskach robotniczych, politycznie ukierunkowywanych anty-inteligencko - miał w efekcie doprowadzić do porozumienia pomiędzy tak pozornie odległymi warstwami społecznymi. I nie można tego porozumienia sprowadzać do prostej fascynacji, chłopomanii czy inteligenckich kompleksów.
Wydaje się, że całą doniosłość tego, co wydarzyło się w sierpniu 1980 r. w naszym kraju, najlepiej oddaje nazwa związku, wielokrotnie dyskredytowana dla doraźnych celów politycznych, ale zarazem zawierająca całą nadzieję i sens zbiorowego czynu. Nazwa, którą wymyślił Karol Modzelewski - SOLIDARNOŚĆ.
I jeszcze jedno, może małe, ale jakże istotne: pozbyliśmy się wszechobecnego strachu. Nikt nie obawiał się już politycznych kawałów opowiadanych w autobusie, czy zbyt głośno dobiegającego z radia sygnału „Wolnej Europy”.
Nie sposób obiektywnie ocenić tego, co wydarzyło się po sierpniu. Punkt widzenia zależy przecież od opcji politycznej obserwatora. Idee rządzą się innymi prawami niż społeczeństwo, a przysłowiowy już słomiany zapał, tak drastycznie przedstawiony w „Weselu” towarzyszył nie tylko współczesnym Wyspiańskiego.
Niewątpliwe jest jedno – upadł system, którego trwanie zasadzało się na strachu i upodleniu. Upadł siłą ludzkiej solidarności, której istnienie tak często poddawane jest w wątpliwość. I tylko nikt nie wie, gdzie znajdują się oryginały dokumentów, podpisanych przez Lecha Wałęsę i Mieczysława Jagielskiego w dniu 31 sierpnia 1980 r. na terenie Stoczni Gdańskiej, które legły przecież u podstaw zmian zaszłych w całej postkomunistycznej Europie. Ślepy los, fatum, wypadek dziejowy czy... polskie piekło?
Andrzej Knapik, RMF FM