Rząd USA zastanawia się, w jaki sposób pomóc militarnie w przywróceniu pokoju i stabilizacji w rozdartej wojną domową Liberii. Przebywający w Afryce prezydent George Bush dał do zrozumienia, że jego administracja nie zamierza wysłać tam większej ilości wojsk.
Od poniedziałku w stolicy Liberii Monrowii przebywa 32-osobowa amerykańska misja wojskowa, która ma ocenić sytuację polityczną w kraju i jego potrzeby w zakresie pomocy humanitarnej. Na amerykańską pomoc bardzo liczą sami Liberyjczycy. Mają oni nadzieję, że interwencja wojsk USA zakończyłaby walki. Stąd entuzjastyczne powitanie Amerykanów w Liberii.
Wczoraj grupa krajów Afryki zachodniej ogłosiła plany wysłania do Liberii swoich sił pokojowych w liczbie około 1000 żołnierzy. Mają one otrzymać wsparcie logistyczne oraz - jak to określono - wsparcie innego rodzaju z USA.
Niektórzy komentatorzy amerykańscy zwracają uwagę, że USA mają szczególne zobowiązania moralne wobec Liberii. Kraj ten został bowiem założony w 1822 roku przez wyzwolonych, czarnych niewolników amerykańskich, przy wsparciu Stanów Zjednoczonych.
Administracja Busha niechętnie odnosi się jednak do apeli o wysłanie do Liberii liczniejszych wojsk, obawiając się powtórzenia sytuacji z Somalii w 1993 r. Oddziały USA, wysłane tam w celu zapewnienia dostaw żywności dla głodujących, zaangażowały się później w próby opanowania anarchii, co doprowadziło do śmierci 19 amerykańskich żołnierzy i pospiesznej ewakuacji.
Poza tym Amerykanie oczekują ustąpienia prezydenta Charlesa Taylora, oskarżanego o podżeganie do konfliktów. Wiadomo, że Taylor wstępnie zgadza się wyemigrować do Nigerii.
20:55