Prawie 3 tys. procedur medycznych, za które będziemy płacić w przyszłości z własnej kieszeni, znajduje się na nieoficjalnej liście świadczeń niegwarantowanych, do której dotarł "Dziennik". Jak pisze gazeta, nie jest to wersja ostateczna listy, ale i tak budzi już sprzeciw części autorytetów medycznych.
Ministerstwo zdrowia chce, by pełną ochronę ze strony państwa miały jedynie wcześniaki, dzieci oraz kobiety w ciąży. Cięcia świadczeń będą tu minimalne. Poważne zmiany szykują się za to w chirurgii, ortopedii, kardiologii, urologii czy okulistyce.
Rządowa Agencja Oceny Technologii Medycznych, która przygotowuje dla ministerstwa koszyki świadczeń medycznych, uważa, że cięcia świadczeń są nieuniknione. Na pokrycie kosztów wszystkich 18 tysięcy wykonywanych obecnie procedur medycznych brakuje około 10 miliardów złotych. Ministerstwo chce, by tą olbrzymią dziurę przynajmniej częściowo zasypali prywatni ubezpieczyciele zdrowotni. Pokrywaliby oni koszty tych procedur, które wypadły z budżetu publicznego.
Projekt ustawy o świadczeniach medycznych od piątku leży już na biurku minister Ewy Kopacz. Wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk dopracowuje jeszcze załączniki. Będą dwa: koszyk negatywny i częściowo gwarantowany. Pierwszy już w lutym trafi do szerokich konsultacji społecznych, drugi - prawdopodobnie w czerwcu - informuje Włodarczyk. Dopiero tak przygotowany pakiet zostanie przekazany do Sejmu.
Zanim jednak do tego dojdzie, oba koszyki muszą zaopiniować i zatwierdzić wszyscy konsultanci krajowi oraz autorytety medyczne. A z tym mogą być poważne problemy. Nie wyobrażam sobie, aby można było odebrać pacjentom jakieś świadczenie i znacznie pogorszyć ich standard życia, tylko dlatego, że jest ono zbyt kosztowne. Leczymy ludzi według najnowocześniejszej wiedzy, a nie zabiegów rodem z medycyny ludowej - denerwuje się prof. Andrzej Borówka, krajowy konsultant w dziedzinie urologii.