W biurze sekretarza urzędu miasta w Karpaczu na Dolnym Śląsku znaleziono podsłuch. Nadawany sygnał mógł odebrać każdy posiadacz radia w odległości 100 metrów od budynku. Nadajnik działał prawdopodobnie 2 miesiące. Trafił już do prokuratury, która wyjaśnia okoliczności całej sprawy.

Pod koniec sierpnia jedna z urzędniczek w czasie rozmowy telefonicznej usłyszała w aparacie rozmowę sekretarza i burmistrza miasta. O sprawie natychmiast poinformowała przełożonych. Władze Karpacza wynajęły firmę, która przeszukała budynek.

Specjaliści znaleźli nadajnik z mikrofonem w kablach, które znajdowały się pod biurkiem. Sprawdzono również pomieszczenia rady miejskiej, skarbnika, salę narad, gabinet burmistrza i jego zastępcy. Tam nie znaleziono podobnej aparatury. Podsłuch działał w czasie wakacji.

Osoby, które zostawiły nadajnik nie uzyskały żadnych ważnych informacji - uspokaja Bogdan Malinowski, burmistrz miasta. Wyjaśnienie sprawy władze Karpacza zostawiają prokuraturze. Urządzenie mógł podłożyć zarówno urzędnik, jak i petent - przyznaje burmistrz. To amatorski nadajnik, który każdy może kupić w internecie.

Sprawą zajęła się prokuratura w Jeleniej Górze. tam w kopercie trafiło urządzenie. Śledczy rozpoczęli czynności sprawdzające - przyznaje prokurator, Marcin Zarówny. Prokuratura sprawdzi, czy na urządzeniu znajdują się odciski palców osób spoza urzędu. Po znalezieniu nadajnika i mikrofonu nikt nie zawiadomił policji i prokuratury. Nie mogliśmy zebrać dowodów na miejscu. To może utrudnić ustalenie sprawcy - przyznaje prokurator.

Osobie, która podłożyła podsłuch grożą 2 lata więzienia. Będzie odpowiadać za bezprawne uzyskanie informacji i umieszczenie urządzeń podsłuchowych.

(ug)