53 osoby nie żyją, a 75 jest rannych - to bilans wczorajszgo zamachu w mieście Iskandarija, na południe od Bagdadu. Ofiary to w większości Irakijczycy, którzy stali w kolejkach, aby zapisać się do służby w policji.
Eksplodował samochód-pułpaka. Świadkowie twierdzą, że eksplozja była tak potężna, iż na miejscu eksplozji powstał krater o średnicy kilku metrów; zawaliła się część posterunku i sąsiadującego z nim gmachu sądu. Bomba zawierała ponad 220 kilogramów materiałów wybuchowych.
Ofiary zamachu to niewinni ludzie. Nie mogę sobie wyobrazić, jaki był cel terrorystów, którzy zorganizowali ten atak, niezależnie czy wywodzą się z al-Qaedą czy innych bojówek, popierających tę organizację. Podobne zamachy są sprzeczne z islamem - podkreślał Imad Lafta, gubernator prowincji Babilon.
Ranni przewiezieni zostali do szpitali w Bagdadzie, część trafiła także do szpitala polowego w polskim sektorze okupacyjnym. Zdaniem lekarzy, liczba ofiar ataku może być znacznie większa, bo wielu rannych jest w ciężkim stanie.
Zdaniem rzecznika prasowego armii USA, eksplozja nie pociągnęła za sobą ofiar wśród amerykańskich żołnierzy. Amerykanie twierdzą ponadto, że placówka otrzymywała wcześniej pogróżki. Irackie władze poinformowały, że jak dotąd w zamachach organizowanych przez bojówkarzy zginęło 300 policjantów z utworzonych po wojnie oddziałów policji. Iskandrija leży w odległości 40 kilometrów na południe od Bagdadu.
07:00