Pięćdziesiąt lat temu w Karkonoszach doszło do największej tragedii w historii polskich gór. 20 marca 1968 roku lawina w Białym Jarze porwała 24 osoby. 19 zginęło. Ciało ostatniej ofiary wydobyto spod śniegu 5 kwietnia. Lawinisko miało ponad kilometr długości. Czoło lawiny było wysokie na blisko 24 metry. Akcja ratownicza prowadzona była na niespotykaną skalę. Zaangażowano w nią ratowników GOPR, wojsko, milicję obywatelską, studentów, mieszkańców Karpacza, Szklarskiej Poręby i turystów.

Popularność Karkonoszy w latach 60. jako miejsca wypoczynku była ogromna. Turyści chętnie wybierali rejon Śnieżki. Śląska Droga prowadząca na jej szczyt cieszyła się ogromną popularnością. Szlak od dolnej stacji kolei na Kopę wyznaczony został między innymi dnem Białego Jaru, tuż obok Złotego Potoku. Latem nie było tu żadnego zagrożenia, zimą, jak się później okazało, była to śmiertelna pułapka.

Pierwsze ostrzeżenie pojawiło się 17 marca 1968 roku. Siedmioosobowa grupa turystów próbowała sobie skrócić drogę z dna Białego Jaru, trawersem do Strzechy Akademickiej. Skrót nie był jednak bezpieczny. Ze zboczy zeszła lawina. Nie wszyscy zostali przysypani. Część sama wyszła spod śniegu i pomogła innym. Wszyscy przeżyli. Wydano ostrzeżenie przed trudnymi warunkami w górach.

20 marca 1968 roku w Karpaczu świeciło słońce, wiał lekki wiatr. Idealna pogoda na piesze wędrówki. W górach warunki atmosferyczne były jednak już znacznie gorsze. Powyżej granicy lasu wiał silny wiatr. Widoczność ograniczał zawiewany śnieg. Turyści, którzy chcieli tego dnia zdobyć Śnieżkę, o poranku pojawili się na dolnej stacji wyciągu  na Kopę. Ten z powodu silnego wiatru był jednak zamknięty. Jego pracownicy ostrzegali także turystów przed zagrożeniem lawinowym. Część osób zrezygnowała z wyjścia w góry. Nie brakowało jednak osób, które ruszyły na szlak. Nie wszyscy byli jednak przygotowani na zimowe warunki i nie do końca zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Na Śląską Drogę wyszło co najmniej kilkadziesiąt osób. Po dojściu do granicy lasu turystów zaskoczył silny wiatr. Kolejne osoby rezygnowały z dalszego wejścia. Dnem Białego Jaru w górę ruszyła jedynie niespełna trzydziestoosobowa grupa.

Lawina ruszyła około godziny 10.50. Śnieg z całym impetem uderzył w zakręt Śląskiej Drogi w Białym Jarze. Na drodze lawiny znalazły się 24 osoby. W tym czasie w Białym Jarze warstwa śniegu miała od metra do dwóch metrów. Szacuje się, że w czasie lawiny osunęła się znaczna część śniegu - łącznie blisko 60 tysięcy metrów sześciennych.  Kataklizm trwał kilkadziesiąt sekund.

Lawinisko miało ponad kilometr długości. Blisko czterdzieści metrów szerokości. Warstwa śniegu wahała się od kilku do blisko 24 metrów w czole lawiny.

O zejściu lawiny pracowników dolnej stacji wyciągu poinformował niemiecki turysta, który zjechał z góry na nartach. Natychmiast wysłano do akcji ratowników i pracowników górnej stacji i zawiadomiono centralę GOPR.

Na powierzchni lawiny utrzymali się dwaj Polacy, Rosjanin i dwóch turystów z NRD. Porwani przez śnieg zdołali się chwycić drzew i krzewów. Ostatecznie po kilkuset metrach zatrzymali się. Pomocy udzielali im turyści znajdujący się na szlaku. Ocalali ze złamaniami i potłuczeniami zostali przetransportowani do dolnej stacji kolei.

Zapadła decyzja o uruchomieniu wyciągu, by przyspieszyć akcję ratowniczą. Do Białego Jaru ruszył GOPR, Wojska Obrony Pogranicza i przygodni turyści. Lawinisko było jednak ogromne. Na miejsce wezwano kolejne służby do pomocy.

W ciągu dwóch godzin od zejścia lawiny znaleziono ciała dwóch pierwszych ofiar. W ciągu dnia do akcji włączyli się ekipa Horskiej Służby, zorganizowane oddziały WOP, słuchacze szkoły oficerskiej w Jeleniej Górze, jednostki milicji obywatelskiej, straży pożarnej, mieszkańcy Karpacza, Szklarskiej Poręby i turyści. Pod koniec dnia w akcję zaangażowanych było ponad 400 osób.

Lawinisko było ogromne. Sprzętu brakowało. Ratownicy korzystali z dwumetrowych sond - metalowych prętów wbijanych w śnieg. Przeszukiwanie szło jednak zbyt wolno. Zapadła decyzja o poprzecznym przekopaniu ogromnych mas śniegu. Do wieczora wydobyto ciała ośmiu kolejnych ofiar.

Ratownicy wciąż nie wiedzieli jednak, ile osób porwała lawina. Akcja prowadzona była całą noc. 21 marca przed południem znaleziono ciało jedenastej osoby. W Białym Jarze wciąż istniało zagrożenie zejścia kolejnej lawiny. Zapadła decyzja o próbie wysadzenia zalegającego śniegu. Wojsko użyło moździerzy. Akcja zakończyła się jednak niepowodzeniem. Poszukiwań jednak nie przerwano. Pod koniec dnia ratownicy byli niemal pewni. Nie szukają już żywych. Tego dnia odnaleziono ciała pięciu turystów. Czwartego dnia akcji wydobyto ciało siedemnastej ofiary. Poszukiwania trwały do godziny osiemnastej. Wówczas ze względu na pogarszające się warunki i brak nadziei na odnalezienie żywych osób - akcję przerwano. Pod grubą warstwą śniegu pozostały dwie osoby. Ich ciała wydobyto z czoła lawiny 1 i 5 kwietnia.

Przeciętny wiek ofiar wahał się od 24 do 27 lat.

W miejscu tragedii postawiono drewnianą tablicę, upamiętniającą ofiary lawiny. Dziś można ją oglądać w Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu. 

W kolejnych latach pojawił się kamienny pomnik, który został jednak zniszczony przez kolejną lawinę. Obecnie trwa zbiórka na budowę nowego miejsca upamiętniającego ofiary z 1968 roku. Pomnik ma stanąć w okolicach Białego Jaru latem.

W najbliższą sobotę w Pałacu w Bukowcy odbędzie się seminarium poświęcone lawinie sprzed pięćdziesięciu lat. Zaprezentowane zostaną archiwalne materiały. Na spotkaniu pojawią się także uczestnicy akcji ratowniczej.

(j.)