Trzeba było długo czekać na głos prawdy, którego już nie sposób zagłuszyć. To, co o tragedii w Smoleńsku i podejrzanej postawie amerykańskiego tuza Zbigniewa Brzezińskiego powiedział w Polsce były doradca Putina Andriej Iłłarionow nie da się przykryć prezydenckim cynizmem o sprawie "arcyboleśnie prostej". Nie da się tak łatwo wytłumić słów Iłłarionowa -obecnie analityka Cato Institute - pseudoeksperckim bełkotem urzędników III RP w stylu "jak walnęło to się urwało" oraz rechotem medialnych funkcjonariuszy. Iłłarionow nie dość, że sugeruje "spiskową" hipotezę przebiegu tragedii 10 kwietnia, to jeszcze w mocno podejrzanym świetle stawia jednego z najbardziej wpływowych ludzi w USA.

O profesorze Brzezińskim, tak hołubionym w III RP, Iłłarionow ma jednoznaczne zdanie. Byłego doradcę prezydenta Cartera wpisuje na listę "Putinternu", czyli "międzynarodówki Putina". Tak widzi "czarną polewkę" podaną przez Brzezińskiego władzom w Kijowie: "to, co zaproponował sprowadzało się do "3 x NIE dla Ukrainy". NIE dla dostarczania broni, NIE dla członkostwa w UE i NIE dla Ukrainy w NATO. Nie wnikam, co natchnęło Brzezińskiego do takiego postawienia rzeczy. Nie interesuje mnie czy doradził mu to osobiście Władimir Putin, przekazał przez pośredników, czy też Brzeziński sam doszedł do pewnych wniosków." A przecież nie chodzi tu wyłącznie o wpychanie Kijowa w łapy Moskwy!

Agresja Putina na Polskę 10 kwietnia 2010 roku - nowa wojna prowadzona zgodnie z regułami XXI wieku- nie byłaby możliwa bez przyzwolenia elit politycznych USA. To słynny "reset" ośmielił watażkę na Kremlu do działania va banque, usunięcia wrogich polskich elit i zastąpienia ich politykami ugodowymi, bardzo łagodnie mówiąc. Po zamachu smoleńskim nastąpiła bowiem  "finlandyzacja" naszego kraju, sprowadzenie go do pośledniej roli kondominium, w którym  przeplatają się wpływy rosyjsko-niemieckie. Jaki był w tym udział USA? Jaki mógł być zysk Stanów Zjednoczonych? Rola Zbigniewa Brzezińskiego mogłaby tu wiele wyjaśnić. To nie jest tylko polityk amerykański, to jest globalny gracz.  

Główną tezę Iłłarionowa w kontekście Ukrainy postawioną w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" warto rozwinąć. Analityk doszedł do wniosku, że "wszystkie założenia Brzezińskiego są kompatybilne ze stanowiskiem samego prezydenta Rosji." Co to za układ ponad podziałami? Swoją interpretację tak szokującej z polskiego punktu widzenia zgodności przedstawił Jerzy Targalski. Politolog najpierw przytomnie zauważył: "Jednym z problemów Polaków jest to, że kiedy widzą kogoś, kto ma polskie korzenie i kto odniósł sukces za granicą, to natychmiast go gloryfikują, próbując się dowartościować. Jest to casus m.in. społecznego odbioru Zbigniewa Brzezińskiego." Kim jest i kim był ten Big Zbig?

Esencją jego polityki była idea konwergencji, "która głosiła, że obóz komunistyczny ewoluuje nieco w stronę kapitalizmu, amerykański kapitalizm zmieni się zaś trochę w kierunku socjalizmu sowieckiego i powstanie z tego jeden model ustrojowy. Brzeziński uważał także, że Związkowi Sowieckiemu należy się jego strefa wpływów. (...) Dziś polityk ten ciągle patrzy na Rosję przez pryzmat swoich idei z czasów zimnej wojny. Niezmiennie uważa, że Moskwie należy się jakaś zona, w której powinny się znaleźć Polska i Ukraina." Marzeniem profesora Brzezińskiego jest właśnie "finlandyzacja" Ukrainy. Mówił o tym wprost w wywiadzie dla "Financial Timesa". Przypomnijmy krótko na czym ta jego koncepcja polega.  

"Nie staramy się oderwać od was Ukrainy." Solennie zapewniał Rosjan, deklarując: "Gotowi jesteśmy przystać na rozwiązanie, w którym Ukraina będzie się powoli, stopniowo otwierać na Zachód, i ma mniej więcej taki status jak Finlandia." Doprecyzował, że chodzi o kraj, który jest bardzo europejski, a zarazem nie stanowi militarnego czy politycznego zagrożenia dla Rosji." A przecież "finlandyzacja" (po fińsku "Suomettuminen") to pojęcie z czasów "zimnej wojny". Oznaczało ono  ograniczenie przez obce mocarstwo - Związek Sowiecki- swobody polityki zagranicznej innego państwa -Finlandii-  w zamian za nieingerowanie w politykę wewnętrzną. Realizował tę politykę fiński prezydent Urho Kekkonen.

Trzeba pamiętać, że Kekkonen, który konsekwentnie prowadził politykę neutralności oraz przyjaźni z Sowietami i uznawał ich interesy wojskowe okazał się po prostu agentem KGB. Przypuszczam, że w III RP - czyli Polsce "sfinlandyzowanej" po 10 kwietnia 2010 roku - bardzo europejskiej (czytaj proniemieckiej) i spolegliwej wobec Moskwy- elity polityczne mogą mieć podobną proweniencję. Jednak nie jest to problem wyłącznie polski. Nasz kraj nie pierwszy raz padł tu ofiarą rosyjskiej penetracji zachodnich politycznych gremiów decyzyjnych. Przypomnę tylko mroczną rolę Algera Hissa- doradcy prezydenta Franklina Delano Roosevelta w trakcie konferencji jałtańskiej. Hiss był agentem GRU.

Warto przeczytać książkę "Do Wyoming" Tadeusza Korzeniewskiego - polskiego pisarza na emigracji w USA. Opisał w niej przyjęcie urodzinowe ku czci Hissa, w którym sam uczestniczył. To świetna anegdota ukazująca jak moskiewska agentura wpływu, nawet wobec ujawnienia prawdy o niej, miewała się całkiem dobrze w Stanach Zjednoczonych w okresie zimnej wojny. Damsko-męskie towarzystwo, które zebrało się na nowojorskim raucie autor nazwał dosadnie "starymi pobolszewickimi truchłami". Gospodarz tej imprezy -notabene urodzony na Łotwie Żyd- napomknął tylko o "kontrowersji tyczącej jego solenizanta, oskarżeniu o współpracę z Sowietami. Ale to tylko pomówienie skrajnych prawicowców. Alger jest jego przyjacielem." 

Pisarz podzielił się swoimi refleksjami na temat samego Hissa oraz urodzinowej socjety złożonej z agentów i zwykłych "gównojadów", jak pogardliwie takich "pożytecznych idiotów" określa się w Moskwie: "Więc miałem wejść w kontakt z człowiekiem, który kombinował w Jałcie. Który, być może, miał więcej do czynienia z przewróceniem na opak - dosłownie - połowy Europy, niż miałby typowy średni urzędnik Stanu. (...) Manewrowałem tak podczas przyjęcia, żeby nie uścisnąć mu ręki. Nie było trudno, w paru pokojach gospodarza tłoczyła się setka osób. W większości, jak powiedziałem, panie w nadwieku." Zabawię się jednak w adwokata diabła, jakim z polskiego punktu widzenia był Alger Hiss.

Łudziliśmy się i często łudzimy się nadal, że interesy amerykańskie są zbieżne z polskimi. Mimo, że Teheran i Jałta udowodniły nam,  że to fałszywy pogląd. Jedyni prawdziwi zwycięzcy II wojny światowej - Roosevelt i Stalin - podzielili się światem. Dlatego agenturalność Hissa w dobie takiego układu sowiecko-amerykańskiego  mogła być dla Waszyngtonu użyteczna. Towarzysz Alger - noszący w sowieckich biuletynach kryptonim "ALES"- był swego rodzaju mostem ponad podziałami. Per analogiam - oskarżany przez Iłłarionowa Brzeziński o realizowanie planów Putina - prowadzi własną politykę, która nie ma nic wspólnego z naszą, polską racją stanu. Przeciwnie -  może być ona dla Polski śmiertelnie groźna.

Yankee - Doodle nie jest naszą pieśnią narodową. Uświadomiłem to sobie jeszcze przed tragedią smoleńską, kiedy obserwowałem nowe amerykańsko- rosyjskie umizgi zwane resetem. Widziałem też jak niszczony jest prezydent Lech Kaczyński, który próbował wykorzystywać dobrą dla polski koniunkturę w pewnym okresie prezydentury George'a W. Busha, budując polityczny blok obrony przed Rosją w Europie Środkowej i Wschodniej, nie bacząc na niemiecki sabotaż i kłody rzucane pod nogi przez V kolumnę w Polsce. Po dojściu do władzy ekipy Obamy - z Brzezińskim jako "cieniem" tego gabinetu "cieniasów"- polityczny mezalians z Putinem stał się faktem. I "zdarzył się" cud w Smoleńsku.

Wypada mi tu postawić kropkę nad tym "I". Nie uważam tej katastrofy za zbieg okoliczności. Podejrzewam, że wpisuje się ona w szereg zagadkowych zmian na szczytach władzy w różnych krajach w 2010 i 2011 roku. W krótkim czasie obalono wieloletniego prezydenta Tunezji Zina Al-Abidina Ben Alego, prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka,  utrącono reżim Muammara al-Kaddafiego, trwają próby usunięcia syryjskiego dyktatora Bashara al-Assada oraz plany "regime change" w Iranie. Zdaję sobie sprawę, że ten wywód wywoła szok po obu stronach smoleńskiej barykady w Polsce. Jedni oskarżą mnie o "paranoję", a inni o stawianie w jednym rzędzie prezydenta Kaczyńskiego i afrykańskich kacyków.

Układ światowy czyli, jak ją nazywa Brzeziński "globalna szachownica", to zbiór pól, na których toczy się bardzo brutalna gra. Stawiam hipotezę, że w tajnych gremiach, które są tymi prawdziwymi graczami, doszło przed 2010 rokiem do nowego otwarcia. Z punktu widzenia anglosaskich globalistów był to swoisty gambit. Gracz w Waszyngtonie poświęcił m.in. polską figurę, w zamian za zgodę Rosji na lepszą pozycję na Bliskim Wschodzie? To poszlaki, ale może zastanawiać telewizyjny wywiad z Brzezińskim, w którym z pogardą odnosił się on -choć nie wprost- do Jarosława Kaczyńskiego i groził autorom "nieodpowiedzialnych bzdur o zamachu smoleńskim". Żądał, by wskazali winnych. Ja spełniłem to jego żądanie.