Sąd Najwyższy uchylił wyroki śmierci i czterech kar dożywocia wydane w 1965 roku po głośnym procesie w sprawie tak zwanej "afery mięsnej". Sędziowie uwzględnili kasację wniesioną przez rzecznika praw obywatelskich.
To nie był rzetelny proces, a kara, jaka w nim zapadła była rażąco surowa i niesprawiedliwa - tak o wyroku sprzed prawie 40 lat mówili dziś sędziowie. Ich zdaniem rozprawa, po której wymierzono tak drakońskie kary, odbiegała nawet od PRL-owskich standardów.
Uchylenie wyroku nie oznacza uznania oskarżonych za niewinnych. Sąd podkreślił, że nie może być mowy o pełnej rehabilitacji. Przestępstwa, jakich się dopuścili, karane są także dziś. Oczywiście byłaby to kara łagodniejsza, ale dokładnie jaka - tego się nie dowiemy. Nie będzie bowiem nowego procesu, bo żaden ze skazanych już nie żyje.
Kluczowym punktem kasacji była kwestia zastosowania podczas procesu tzw. trybu doraźnego. Przepis wprowadzony jeszcze w 1945 roku uniemożliwiał odwoływanie się od wyroku i przede wszystkim – jak przypominają prawnicy z biura rzecznika praw obywatelskich – pozwalał wymierzać drakońskie kary. Przepisy dekretu o trybie doraźnym, o postępowaniu doraźnym pozwalały na wymierzenie kary śmierci, nawet wtedy, jeżeli przepisy prawa karnego tego nie przewidywały.
Kara śmierci przed 40 laty miała być dowodem na to, że ludowe państwo – jak napisano w uzasadnieniu wyroku - grabieżców społecznego mienia traktuje jak wrzód, który musi być wypalony do korzeni.
Głównego oskarżonego w „aferze mięsnej” (chodziło o malwersacje finansowe w handlu tym towarem) Stanisława Wawrzeckiego zdołano w ciągu 11 miesięcy aresztować, doprowadzić przed sąd, skazać na karę śmierci, odrzucić prośbę o łaskę i powiesić...