O dodatkowe 50 mld dol. na pomoc ofiarom huraganu i usuwanie skutków żywiołu wystąpił do Kongresu prezydent USA. Amerykańska administracja robi co może, starając się zminimalizować polityczne szkody wyrządzone przez Katrinę.
Rzecznik Białego Domu zdecydowanie odpiera zarzuty, że władze federalne zbyt późno pośpieszyły z pomocą: To próba wciągnięcia nas w grę polegającą na wzajemnym obwinianiu się i wytkaniu palcami.
Na pomoc poszkodowanym przeznacza się coraz więcej pieniędzy. Przez cały czas do USA strumieniem płynie wsparcie z zagranicy. Najbogatsze państwo świata o tę pomoc samo zabiegało.
Propozycje zagranicznej pomocy zaczęły napływać do Ameryki, gdy było już jasne, że rozmiary kataklizmu przerosły już wszelkie oczekiwania i że akcja ratownicza przebiega za wolno i jest chaotyczna. Waszyngton nie mógł więc odmówić przyjęcia pomocy, bo byłoby to politycznym samobójstwem.
Transporty docierają więc na zniszczone tereny, ale w porównaniu z pomocą, którą śle rząd – są mało zauważalne. Na południowe wybrzeże rzucono bowiem gigantyczne środki. Administracja Busha musi teraz osiągnąć sukces i pokazać światu i własnym rozczarowanym obywatelom, że robi wszystko co możliwe, aby zażegnać kryzys humanitarny i odbudować zniszczone miasta.
Pieniędzy na to nie brakuje; w kolejce do Białego Domu stoją już największe amerykańskie koncerny mające przed oczami kontrakty stulecia - w grę wchodzi nawet 100 mld dolarów