Równo dwadzieścia jeden lat po pamiętnym strajku na Wybrzeżu, na jutro dwugodzinny strajk ostrzegawczy zapowiadają pracownicy Stoczni Gdańskiej. Będą protestować przeciwko planowanym zwolnieniom. W pierwszych dniach września wypowiedzenia z pracy ma dostać ponad pół tysiąca osób. Datę strajku wybrano nieprzypadkowo...

Jak powiedział Karol Guzikiewicz ze stoczniowej Solidarności, 21 lat później te same postulaty stają się znowu aktualne, oprócz tego pierwszego: o wolnych związkach zawodowych. "Domagamy się między innymi ograniczenia zwolnień i podwyżek dla grupy pracującej przy produkcji" – powiedzieli przedstawiciele związku. Zdaniem Guzikiewicza, zarząd Grupy Stoczni Gdynia, w skład której wchodzi Stocznia Gdańska, doprowadza do kolosalnych strat, wyprowadza majątek ze stoczni grozi to utratą płynności finansowej i likwidacją zakładu. Zarząd firmy jest zdziwiony zapowiedziami strajku, bowiem nie było żadnych negocjacji. "Uważamy ten strajk za nielegalny" – powiedział Mirosław Piotrowski, rzecznik prasowy Grupy Stoczni Gdynia. "Zwolnienia podyktowane są względami ekonomicznymi, silną złotówką i załamaniem eksportu, pracownicy muszą się liczyć z tym, że za okres strajku nie dostaną wynagrodzenia" – mówi Piotrowski. Dodaje, że zarząd cały czas jest gotowy na podjęcie negocjacji ze związkiem zawodowym. W stoczni Gdańskiej pracuje obecnie cztery tysiące osób. Według obecnego właściciela, zakład musi opuścić ponad 500 osób, głównie pracowników administracyjno-biurowych.

foto RMF

13:45