"Jest szansa na zablokowanie lub wyraźne opóźnienie budowy Nord Stream 2" - mówi prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa Piotr Woźniak. Chodzi o szkodliwą dla nas drugą nitkę gazociągu biegnącego z Rosji po dnie Bałtyku do Niemiec z ominięciem Polski. W czwartek Parlament Europejski bardzo zdecydowanie wyraził swój sprzeciw wobec Nord Stream 2. Wszystkie grupy polityczne europarlamentu stwierdziły, że to projekt, który uzależni Unię Europejską od niewiarygodnego, rosyjskiego dostawcy.
Krzysztof Berenda, RMF FM: Panie prezesie, w tym tygodniu niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" napisał, że w Niemczech pojawia się pomysł, by Berlin oddał negocjacje z Rosją w sprawie Nord Stream 2 w ręce Komisji Europejskiej. Dla nas to dobry pomysł?
Prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa Piotr Woźniak: To może nie byłby zły pomysł, żeby każda transgraniczna inwestycja, która przekracza granice unijne była pilotowana przez Komisję Europejską. Niestety, my byśmy pewnie nie mieli w tej sprawie dużo do powiedzenia, jak zwykle, ale pomysł wydaje się godny uwagi z punktu widzenia naszego interesu, który jest kompletnie nieprawdopodobny.
To dotyczy tak zwanego mandatu, czyli upoważnienia Komisji Europejskiej do prowadzenia rozmów w sprawie zasad budowania tego unikatowego gazociągu. Bo mówimy o unikatowej inwestycji.
Jak wygląda teraz stan gry? Na jakim jesteśmy etapie, jeżeli chodzi o blokowanie tej inwestycji?
Harmonogram budowy Nord Stream 2 jest nienaruszony. To potwierdza strona rosyjska, a zwłaszcza Gazprom. Nord Stream 2 jest w fazie planowania, zaczął się budować, zamawiane są rury. Wszystko tam idzie zgodnie harmonogramem, który był już prezentowany w 2009 roku. Nord Stream 2 ma być gotowy na rok gazowy 2019/2020. Taki zawsze był cel Federacji Rosyjskiej. Bo to jest narzędzie Federacji Rosyjskiej, czyli Gazpromu, służące temu, by w 2019 zakończyć tranzyt gazu przez Ukrainę. To nie jest przypadek. Wtedy wygasa obecna umowa na tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Wszystko jest tak skoordynowane, żeby Nord Stream 2 razem z gazociągiem Eugal (odnoga Nord Stream 2, niemiecki gazociąg północ-południe biegnący wzdłuż polskiej granicy, trasą podobną do gazociągu Opal - przyp. red.) były gotowe na dzień, w którym zakończy się tranzyt gazu przez Ukrainę. Chodzi o to, żeby Ukraina została bez tego tranzytu, żeby została pozbawiona gazu rosyjskiego i wpływu za jego tranzyt.
Jak pan ocenia nasze szanse na zablokowanie budowy Nord Stream 2 i całej tej sieci omijającej Polskę i Ukrainę?
Szanse są, od kiedy mamy pełne sojusznictwo, nie tylko werbalne, w sprawie zagrożenia, które niesie ze sobą Nord Stream 2, razem z jego odgałęzieniem, czyli Eugal. Chodzi o sojusz, i nie mówię tylko o deklaracjach, z administracją amerykańską. Od kiedy on istnieje, to rzeczywiście szanse Polski bardzo mocno zostały wzmocnione. Ja szczerze w to wierzę, ale oczywiście trudno przewidzieć, co będzie się działo. Wierzę w to, że może nie tyle uda się to zablokować, ile na długo opóźnić. Pomaga nam groźba amerykańskich sankcji. Ta kwestia żyje, ten instrument nie został odłożony przez Amerykanów na półkę i działa w momentach, gdy jest potrzebny.
Ten instrument zniechęca inwestorów po stronie europejskiej: czy to będą Holendrzy, czy to będą Niemcy, czy to będą Francuzi, czy z jakiego innego kraju nie pochodziłaby spółka, która zechce brać udział w budowie tego rurociągu. Mówimy o sankcjach jeszcze nienałożonych, ale ich perspektywa odpycha. Perspektywa zamrożenia jakiejś europejskiej spółce aktywów w Ameryce wystarczająco studzi entuzjazm do wchodzenia we wspólne inwestycje z Gazpromem.
Dobrze rozumiem, że w tej chwili Amerykanie są dla nas istotniejszym sojusznikiem, niż ktokolwiek z naszych europejskich partnerów?
Paradoksalnie tak to się stało. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy bardzo prominentni niemieccy politycy - że zostaliśmy sami - nie zostaliśmy sami. W sprawach ważnych i strategicznych absolutnie nie czujmy się sami. Mamy kilku mniej zdecydowanych, bo mniejszych i o mniejszej sile sprawczej, sojuszników po stronie europejskiej, ale naszym twardym i jednoznacznie zdeklarowanym sojusznikiem w tej sprawie jest i administracja amerykańska i część firm amerykańskich.
Czy szybko zbliżające się wybory parlamentarne w Niemczech zmieniają naszą sytuację? Fakt że zaraz rozstrzygnie się, czy Angela Merkel będzie kanclerzem na czwartą kadencję, czy też zastąpi ją Martin Schulz, nam szkodzi czy pomaga? Bo teoretycznie, skoro kampania się skończy, to i niemiecka polityka powinna się uspokoić.
Nie, to naszej pozycji jako PGNiG to nie zmieni. My będziemy twardo stali na swoim stanowisku. Mamy rozpracowane wszystkie możliwe warianty. Natomiast przyznam, że jest dla mnie lekkim zaskoczeniem, że ta sprawa Nord Stream 2 jest tak słabo rozgrywana w niemieckiej kampanii wyborczej. W wielkiej telewizyjnej debacie kandydatów na urząd kanclerza: Angeli Merkel i Martina Schulza, ta sprawa została tylko lekko zamarkowana zwykłym ogólnikiem. Nie zauważyłem, żeby ktoś tym grał. Czy to oznacza, że wszystkie siły niemieckie są na ten problem zobojętniałe? Czy może wszystkie się na to zgadzają? A może się nie zgadzają? Warto, żeby jednak ta kwestia tam wyszła, bo polaryzacja w Niemczech w tej sprawie by nam się jak najbardziej przydała.
Jakich teraz przede wszystkim używamy argumentów w walce z Nord Stream 2?
Nie wyciągnęliśmy jeszcze ostatnich argumentów i ich nie zdradzę.
A te, które może pan zdradzić?
My cały czas mówimy to. Tu nie ma żadnych oryginalnych nowinek. Mówimy, że to jest zagrożenie z punktu widzenia konkurencyjności. I to nie tylko dla przemysłu gazowniczego, ale w ogóle dla konkurencyjności gospodarek. Przede wszystkim to jest łamanie zasad zwalczania monopoli, do tej pory twardo przestrzeganych przez Komisję Europejską. Nie wolno koncentrować działalności przesyłowej z handlową i wydobywcza. Mamy cały arsenał środków do zastosowania.
Jest jeden argument, który pewnie niedługo wyciągniemy. Czyli Eugal. Chodzi o przyznanie zdolności przesyłowych na nieistniejący jeszcze gazociąg Eugal, czyli niemiecką odnogę Nord Stream 2.
Wyjaśnijmy o co chodzi?
W tym samym czasie, w którym rozstrzygano przetargi na wypełnienie zdolności przesyłowych gazociągu Opal (odnoga pierwszego Nordstreamu - biegnie od Bałtyku, na południe Niemiec, wzdłuż polskiej granicy - przyp. red.), ogłoszono i rozstrzygnięto aukcję na moce przesyłowe w gazociągu Eugal, który ma być przedłużeniem Nord Stream 2. Tylko, że on nie istnieje. Rozstrzygnięto tę aukcję oczywiście na rzecz Gazpromu. Praktycznie wzięli 100 procent. Przyznano to Gazpromowi do roku 2039, o ile dobrze pamiętam, czyli na 20 lat. Swoją drogą rok '39 w Polsce łatwo zapamiętać.
I tu pojawia się pytanie, które my powtarzamy: czy nasze europejskie regulacje są cokolwiek warte, jeśli w ciągu jednej aukcji, w 24 godziny, jednej firmie przyznaje się pełne władztwo nad nieistniejącym jeszcze gazociągiem. To tak jak my byśmy sobie zaplanowali gazociąg Warszawa-Berlin, zarządzili ogłoszenie aukcji na przesył, wygrali ją i twierdzili, że od teraz każdy gazociąg na tej trasie jest nasz, bo wygraliśmy aukcję. To jest absurd. Tak jak oddawanie całej tej trasy jednej firmie. Nasze europejskie regulacje nie są dostosowane do stanu rzeczywistego. Nie wolno blokować na przyszłość, na lat 20, infrastruktury, która nie wiadomo, jak będzie wyglądać i czy w ogóle powstanie. Chociaż pewnie powstanie i przekazana jednej firmie na wyłączne korzystanie. To jednak jest jaskrawa sprzeczność, z założeniami wolnego i jednolitego europejskiego rynku gazu. To jest argument, który będziemy powtarzać.
To dlaczego tak się stało?
Są luki w systemie. Na przykład Gazprom nie został zobowiązany do zapłacenia za wygrane przepustowości na Eugal awansem. Gdyby musiał zapłacić, to byłaby to zupełnie inna sytuacja i całą pewnością by tego nie zrobił. I nie zablokował. Ponieważ jednak można blokować przepustowość gazociągów bez zaangażowania finansowego, to Gazprom z tego skorzystał. Mamy dużo do kalibrowania w naszych regulacjach energetycznych w Europie.
(m)