We wtorek dziesiątki tysięcy kobiet w Islandii, w tym premier Katrin Jakobsdóttir uczestniczyło w proteście przeciwko różnicom w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn oraz przemocy ze względu na płeć. "Chodziło o to, żeby uwidocznić całemu społeczeństwu, jak wygląda dzień, gdy kobiety nie pracują" - mówi Margaret Adamsdóttir, Polka mieszkająca i pracująca w Islandii, na antenie internetowego Radia RMF24.
Pierwszy protest kobiet w Islandii odbył się 24 października 1975 roku i został zorganizowany przez Stowarzyszenie Walki o Prawa Kobiet Czerwone Pończochy. Kobiety wyszły z pracy i ogłosiły wolny dzień. Nie nazywamy tego strajkiem, tylko wolnym dniem od pracy - mówi Margaret Adamsdóttir.
W pierwszym proteście w Reykjaviku udział wzięło 25 tysięcy kobiet, a w tegorocznym strajku uczestniczyło 100 tysięcy kobiet. Chodziło o to, żeby uwidocznić całemu społeczeństwu, jak wygląda dzień, gdy kobiety nie pracują, czyli gdy kobiety nie pójdą do pracy, nie będą wykonywały obowiązków domowych, zajmowały się dziećmi itd. - dodaje Polka.
Islandia zajmuje bardzo dobre miejsce w rankingu, jeżeli chodzi o równość płac, ale to jednak są różnice rzędu 20 proc. - wspomina Polka. Deklaruje, że kobiety w Islandii nie zamierzają zaprzestać walki przeciwko niesprawiedliwości, kiedy 20 proc. z nich otrzymuje mniejsze wynagrodzenie, niż mężczyźni, mimo wykonywania tej samej pracy. Jeżeli chodzi o pensje to jest tak samo, jak we wszystkich innych krajach, czyli każdy próbuje zapłacić jak najmniej. I to jest przykra sytuacja, z którą spotykamy się na całym świecie - wspomina Margaret Adamsdóttir.
Wiele firm i instytucji państwowych na Islandii posiada certyfikat równości płac, bądź ubiega się o to, by go otrzymać. Oczywiście firma czy instytucja musi wykazać, że rzeczywiście płaci po równo wszystkim pracownikom lub wyrównać płace - twierdzi Polka.
Aż 90 firm zezwoliło kobietom na uczestnictwo w strajku i zapłaciło im za dzień wolny od pracy. Były jednak firmy, które groźbą nieprzyznania wynagrodzenia zabraniały kobietom wzięcia udziału w proteście. Te firmy są w tym momencie widoczne. W mediach publicznych mówi się, które firmy nie puściły kobiet na protest - informuje Margaret Adamsdóttir.
Islandia jest bardzo postępowym krajem i ludzie chcą być równi. Mężczyźni chcą, żeby kobiety czuły się równe i byli bardzo wspierający, jeżeli chodzi o ten dzień wolny - mówi Polka, która w swojej własnej pracy spotkała się z pozytywnym odbiorem protestu. U mnie w pracy mężczyźni przychodzili z dziećmi. Wszystkie kobiety nie przyszły do pracy i dostałyśmy wynagrodzenie. I w większości firm tak się do tego podchodzi. Nikt się nie dziwił, że kobiety idą na strajk i wszyscy to wspierali - twierdzi Margaret Adamsdóttir.
Mimo ogromnej liczby islandzkich kobiet uczestniczących w strajku, Polka twierdzi, że nie będzie to ostatni dzień, w którym kobiety upomną się o swoje prawa. W tym roku doszła kwestia przemocy wobec kobiet i prześladowania ze względu na płeć. I tutaj dołączamy przedstawicieli grup LGBT i osób niebinarnych, które też były zaproszone na ten protest. Te osoby w Islandii, tak jak i wszędzie, doznają dyskryminacji. Jeżeli chodzi o przemoc, to kobiety wciąż boją się mówić o tym i większość wyroków nie zapada, sprawy nie trafiają w ogóle do sądu - twierdzi Polka.
Jej zdaniem nawet gdyby doszło do zupełnego wyrównania płac, to kobiety dalej będą walczyły o ważne społeczne postawy. Jest to kraj dosyć postępowy, ale ten opór zawsze istnieje. I myślę, że jeszcze kilka tych strajków na pewno się odbędzie - mówi zamieszkująca Islandię Polka Margaret Adamsdóttir, na antenie internetowego Radia RMF24.
Opracowanie: Wiktoria Krzyżak