Ile można zarobić na płatnej strefie parkowania? Dlaczego w miastach nie ma gdzie postawić samochodu? A może należałoby mocno ograniczyć wjazd do ścisłego centrum? Specjalnie dla Was przygotowaliśmy przewodnik po strefach płatnego parkowania w wybranych miejscach w Polsce.
Masz strefę, masz gigantyczny biznes. Tak jest w Lublinie. W mieście podliczono pierwszy kwartał funkcjonowania strefy płatnego parkowania i jak się okazało jest znacznie lepiej, niż się spodziewano. Miasto szacowało, że zarobi rocznie najwyżej 3,5 miliona złotych. Dochód za ostatni kwartał wynosi tymczasem 1 milion 150 tysięcy. Jeśli to tempo się utrzyma, roczne przychody miasta będą sięgać około 4,5 miliona złotych.
Podział zysku jest jasny i klarowny. Miasto z każdej złotówki przychodu w strefie ma 60 procent. 40 procent trafia do operatora, który zainwestował w parkometry i administruje strefą. Tak będzie przez najbliższe 4 lata. Miasto nie miało środków budżetowych na zakup ponad 90 parkometrów ustawionych w śródmieściu, więc ogłosiło przetarg.
Zyski - jak podkreślał przy wprowadzeniu strefy prezydent Lublina - mają być przeznaczane na remonty dróg. A pole do popisu jest ogromne, jeśli spojrzeć na gigantyczną liczbę dziur.
Płacić trzeba, miasto zarabia krocie, ale niezadowolonych jest dużo mniej niż zadowolonych. Dlaczego? Bo strefa uporządkowała parkowanie w centrum i śródmieściu. Nie było tajemnicą, że poprzednio obowiązujący system ręcznie wypełnianych papierowych biletów był fikcją. Miasto przez rok zarobiło znacznie mniej, niż teraz strefa wygenerowała przychodu przez kwartał. Kontrolowaniem biletów zajmowało się bowiem tylko dwóch urzędników. Prawdopodobieństwo bycia złapanym graniczyło z cudem. Więc pracujący w centrum czy studenci przyjeżdżali i blokowali miejsca parkingowe na całe dnie. Lepiej było tylko przez moment, gdy kontrolą zajęła się straż miejska. Okazało się jednak, że zgodnie z prawem nie może tego robić i praktyki zaniechano.
Znalezienie miejsca do parkowania w centrum zajmowało nieraz 20-30 minut. Można było objechać ten rejon kilka razy w kółko i miejsca nie znaleźć. Teraz diametralnie się to zmieniło. Kontrolerzy sprawdzają każdą ulicę dwa razy na godzinę i nie ma problemu ze znalezieniem miejsca. Część pracujących w centrum przesiadła się do komunikacji miejskiej, tłoczno zrobiło się na parkingach dookoła strefy. W ścisłym centrum większy problem jest z zaparkowaniem w niepłatne weekendy, niż w dni robocze.
A do tego zniknęli naciągacze, którzy sprzedawali wcześniejsze ręcznie zakreślane bilety z przerabianymi datami czy godzinami. Wcześniej nikt przez kilka lat nie potrafił sobie z nimi poradzić. To była zabawa w kotka i myszkę. Gdy pojawiała się policja czy straż miejska, mężczyźni znikali. Gdy patrol przechodził, od razu się pojawiali i z odpowiednim narzutem proponowali parkującym kierowcom papierowy bilet. Bardzo często z pytaniem: Popilnować auta? Czasem nieskorzystanie z ich usług kończyło się porysowaniem lakieru. Bilety miały wielokrotnie ścierany numer rejestracyjny auta, datę i godzinę, które zakreślało się, żeby były ważne. Niejednokrotnie kierowca płacił mandat, jeśli akurat trafił na kontrolera, ponieważ ci stwierdzali przeróbki biletu. Zdziwienie było tym większe, że nielegalni parkingowi zazwyczaj mieli odblaskowe kamizelki, identyfikatory. To oczywiście było przebranie, żeby naciągnąć głównie kierowców spoza Lublina. Miejscowi w większości się nie nabierali.
Szczecińscy kierowcy wydają rocznie na parkowanie około 25 mln złotych. 10,5 mln, czyli ponad 40 proc. zysków pochłania funkcjonowanie samej strefy: odśnieżanie parkingów, pensje dla pracowników, czy utrzymanie parkomatów. Od września ubiegłego roku przychody ze strefy nieznacznie wzrosły. Wprowadzono nowy podział centrum Szczecina na ulice, na których płaci się za postój więcej i ulice, na których parkowanie jest tańsze.
Wcześniej strefa parkowania była podzielona na trzy części: najtańszą, droższą i najdroższą. Zmiany te spowodowały, że najdroższa, czyli czerwona podstrefa powiększyła się prawie trzykrotnie. Godzina parkowania kosztuje tam 2,80 zł, a w tańszej, żółtej płaci się 1,60 gr. Zmieniły się też ceny abonamentów. Roczny, w najdroższej podstrefie podrożał z 980 zł, do 1500 zł, a w tańszej żółtej podstrefie z 350 zł wzrósł do 750 złotych. Minimalnie staniały za to abonamenty miesięczne. Zmiany miały wymusić większą rotację samochodów w centrum miasta. Główny cel został w pewnym stopniu osiągnięty. Od 5 miesięcy nieco łatwiej znaleźć wolne miejsce w najdroższej, czerwonej podstrefie. Ale jest też druga strona medalu. Na ulicach, gdzie parkowanie jest bezpłatne - znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem.
W mieście nie ma strefy płatnego parkowania. Została zlikwidowana 10 lat temu. Stało się tak, bo nie przynosiła oczekiwanych zysków a do tego angażowała dziesiątki strażników miejskich i urzędników do pilnowania, czy kierowcy płacą. Po jej zlikwidowaniu w centrum miasta powstały prywatne parkingi a także osiem tysięcy bezpłatnych miejsc postojowych. Teraz po latach, w Rzeszowie, coraz częściej słychać opinie, że strefa powinna wrócić. I nie chodzi tylko o podreperowanie budżetu miasta a głownie o zmuszenie mieszkańców do korzystania z komunikacji zbiorowej.