Jeden z czytelników pod moim zeszłotygodniowym tekstem zostawił taki komentarz: „Panie Wojciechu, od dłuższego czasu czytam Pana felietony i zastanawiam się, czy wszystko w naszym życiu musi być tak cholernie uregulowane i poukładane?“. Pomyślałem, że to świetne skądinąd pytanie to temat na osobny tekst. I dziś właśnie o tym chciałabym napisać parę zdań.
Życie w pełni zgodne z zasadami savoir-vivre’u to pewnego rodzaju utopia - coś idealnego, ale jednocześnie niemożliwego do spełnienia. Nikt z nas przecież ani nie jest bezbłędny, ani nie może uchronić się od wpadek, nawet gdyby dokładał wszelkich starań, żeby zawsze zachowywać się dokładnie tak, jak podpowiada etykieta. Nie to jednak ma największe znaczenie, tak samo jak łamanie przepisów ruchów drogowego przez niektórych kierowców nie unieważnia sensu istnienia prawa. Najważniejsze jest to, by zmierzać w stronę ideału zachowania i współżycia z innymi ludźmi, który wyznaczają nam właśnie reguły dobrego wychowania.
Po pierwsze więc, nic w naszym życiu uregulowane i poukładane być nie musi, ale może. Bardzo wiele to ułatwia. We własnej szafie można mieć porządek - poprasowane koszule, zawieszone jedna obok drugiej, spodnie, marynarki i kurtki albo bałagan - jeden ciuch rzucony na drugi. Nie trudno się domyślić, w której sytuacji ubierzemy się prędzej, wygodniej i z lepszym estetycznym efektem.
Po drugie, jeśli coś jest poukładane, to staje się również prostsze i mniej stresujące. Przede wszystkim nie trzeba wciąż od nowa i od nowa zadawać sobie pytania, jak to zrobić. Nie trzeba wyważać otwartych drzwi. Znajomość zasad automatycznie podsuwa nam właściwe rozwiązania, dając jednocześnie pewność, że będą to posunięcia możliwie najlepsze (najbezpieczniejsze) w skutkach.
Po trzecie, człowiek, który stara się żyć w zgodzie z zasadami savoir-vivre’u przypomina kraj o łagodnym klimacie. Kto z nas nie chciałby żyć w takim miejscu? Z kimś takim łatwiej wchodzi się w relacje, robi biznes, przyjemniej spędza się czas. Ile by nas nie namawiano do wychodzenia ze strefy komfortu, doskonale wiemy, że lubimy to, co przewidywalne.
Po czwarte w końcu, bez zasad na dłuższą metę nie da się żyć. Jeśli ktoś tak uważa, to jestem ciekaw, jak wytłumaczy chociażby rosnące zainteresowanie szkołami mundurowymi i organizacjami paramilitarnymi wśród młodych ludzi. Mam prywatną teorię, że to efekt tzw. "bezstresowego wychowania“. Trywializując: pokolenie rodziców, którzy "bezstresowo“ wychowywali dzieci odbili się od modelu bardzo stresowego wychowania, któremu sami podlegali. "Bezstresowo“ wychowane dzieci szukają z kolei jakiegoś porządku, jakichś reguł. Co zrobić, tak działa nasza psychika... Czy w miejscu jednej czy drugiej skrajności nie można by postawić miękkiego kołnierza zasad savoir-vivre’u, które ostatecznie mają przede wszystkim jedno przesłanie: bądź życzliwy wobec innych?
Po piąte, o sile narodów czy kultur świadczy poczucie ich tożsamości. Jednym z jej elementów jest bez wątpienia umiejętność sprawnego budowania relacji z innymi, również na wyższym poziomie wtajemniczenia niż najbardziej podstawowym spod znaku "jak się nawzajem nie pozabijać?“. Savoir-vivre wyznacza granice, odpowiada na pytanie, co można, a czego nie można. Z tego powodu staje się też bezpiecznikiem we wzajemnych relacjach, doskonale ucząc jak zapobiegać tworzeniu napięć czy konfliktów.
Ludzkie ciało bez szkieletu byłyby jedynie kupą mięśni. Nawet najsprawniejsze na nic by się zdały, gdyby nie były odpowiednio podczepione i - chociażby z tego powodu - funkcjonalne. Na nic się nie przydadzą zasady savoir-vivre’u bez mądrości każdego z nas, ale też nic po nas, jeśli na wszystko machniemy ręką i już zupełnie przestanie nam się chcieć.