Ugodą zakończył się spór Andrzeja Kanieckiego z bydgoskim pogotowiem, które oskarżyło go o pomówienie. Mężczyzna nazwał je "pijacką meliną" i oskarżył o zatajanie dokumentacji medycznej. Gdy 15 lat temu stracił w wypadku pod Bydgoszczą syna Dawida, pomocy przyjechali mu udzielać pijany lekarz i pielęgniarz. Mężczyzna od blisko dekady szeroko opisuje tę sprawę w internecie.
Warunki ugody są korzystne dla Kanieckiego. Nie musi odwoływać swoich słów ani zamieszczać w mediach przeprosin, czego wcześniej domagała się dyrekcja pogotowia. Pełnomocniczka bydgoskiej stacji, Magdalena Belter postawiła mężczyźnie tylko jeden warunek: ma przestać komentować bieżącą pracę pogotowia. Nikt nie walczy z faktami, które miały miejsce w 1997 roku, dyrekcja wyraziła zresztą ubolewanie z powodu tamtej sytuacji. Ugoda ma tylko chronić aktualny wizerunek pogotowia i jej dobre imię - komentowała po posiedzeniu sądu. Pełnomocniczka podkreśliła fakt, że obecna dyrekcja pogotowia nie miała nic wspólnego ze sprawą wypadku sprzed 15 lat.
Kaniecki przystał na propozycję pogotowia. Jeszcze przed spotkaniem w sądzie zapewniał, że jego intencją nie było szkalowanie go i narażanie na szwank jego wizerunku. Jak twierdzi, przedstawiał tylko historię wypadku syna i dalsze losy ludzi, którzy feralnej nocy mieli udzielić mu pomocy. W sądzie zapewnił też twardo, że nie uważa tematu wypadku swojego syna za zamknięty. Jeśli ktoś zapyta, dlaczego go nie ma, to nie skłamię i nie powiem, że mam zakaz wypowiadania się o swoim dziecku. Zakaz dotyczy aktualnej sytuacji w pogotowiu. Tu jest moja pełna zgoda, to już mnie nie interesuje - powiedział po wyjściu z sali.
Mężczyzna dodaje, że spotkanie w sądzie było niepotrzebne. Można to było po ludzku załatwić, podczas rozmowy przy kawie - ocenia. Jak mówi, w tej sprawie nie ma wygranych ani przegranych. Zbyt wiele straciłem, by można było mówić w takich kategoriach - kończy.
Sprawa trafiła do sądu, bo Andrzej Kaniecki w trakcie wcześniejszych mediacji nie chciał przeprosić za swoje komentarze w internecie, odwołujące się do pogotowia i historii wypadku jego syna. Na to, jak twierdził, nie mógł się zgodzić przez wzgląd na pamięć o Dawidzie.