"Przecież jak wyjdzie, będzie robił to samo - hormony pracują. Nie dziwię się, że dziennikarze robią wszystko, by zainspirować władze do działań. Matka Trynkiewicza mówi, że modli się, by nie wyszedł. Nie dziwię się" - mówi naszej reporterce Eugeniusz Iwanicki, autor "Procesu szatana". Książka powstała na bazie reportaży, które dziennikarz publikował w łódzkich "Odgłosach" w czasie, gdy wyszła na jaw sprawa Mariusza Trynkiewicza.

Monika Gosławska: Kiedy zainteresował się pan historią Mariusza Trynkiewicza?

Cytat

Dowiedziałem się, że zaginęli trzej chłopcy. Miasto obiegła plotka, że porwali ich sataniści

Eugeniusz Iwanicki: Właściwie to nie zaczęło się od niego, tylko od satanistów. Najpierw pojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego, do znajomych dziennikarzy i pytałem, co wiedzą na ten temat. A było tak, jak w książce swojej opisałem: wszyscy wiedzieli, że sataniści są, tylko nikt nic więcej o nich nie mógł powiedzieć. Później - już w redakcji w Łodzi - dowiedziałem się, że zaginęli trzej chłopcy. Miasto obiegła plotka, że porwali ich sataniści. Wie pani, jak to jest z dziennikarzem. Wsiadłem w samochód i od razu pojechałem do Piotrkowa.  I tak to się zaczęło. A Trynkiewicza poznałem później - kiedy była wizja lokalna.

Uczestniczył pan w niej?

Tak. Trafiłem tam przypadkiem. Byłem w Piotrkowie w zupełnie innej sprawie, gdy dowiedziałem się, że jest wizja. Od razu pojechałem do komendy wojewódzkiej. Tam usłyszałem, że musi być przepustka. Za długo już pracowałem w tym zawodzie, by zrezygnować, więc pojechaliśmy tam z fotoreporterem bez przepustki. A tam kordony milicyjne. Nie można było przejechać. Zatrzymałem się przed takim facetem na milicyjnym motocyklu. Nie chciał wpuścić. Żądał przepustki. Powiedziałem, że właśnie wracam od komendanta i to on pozwolił mi wjechać bez przepustki. Facet na milicyjnym motocyklu postanowił to potwierdzić.  Wie pani, jak to było w tamtych czasach - radia były do niczego i nie mógł się dodzwonić. I w ten sposób znalazłem się na wizji lokalnej.

Kto w niej uczestniczył?

Matki i ojcowie chłopców. Nie było tam jednego z ojców - Stanisława Kaczmarka. Nie wpuścili go w obawie, że może coś zrobić Trynkiewiczowi. I tak się zaczęła ta moja przygoda z tą historią.

Jakie wrażenie na panu zrobił Trynkiewicz. Co pan myślał, gdy go zobaczył?

W czasie wizji lokalnej nie pozwolono nam stać blisko, w obawie o bezpieczeństwo podejrzanego. Bliżej poznałem go na sali sądowej. Między nami siedział tylko milicjant. Trynkiewicz był nawet przystojnym chłopakiem. Robił dobre wrażenie. Bardzo spokojny, opanowany do przesady. Nie wyobrażam sobie, że można być tak wyzbytym wszelkich emocji. Pamiętam, jak w sądzie padały pytania, a on beznamiętnie odpowiadał.

Czy później, po procesie, widział go pan jeszcze?

Cytat

Bliżej poznałem go na sali sądowej. Między nami siedział tylko milicjant. Trynkiewicz robił dobre wrażenie

Tak, spotkaliśmy się w celi śmierci. Nie chciał rozmawiać. Mówił, że przeze mnie ma całe życie zabagnione. Przez moje reportaże. Dopiero mi naczelnik umożliwił rozmowę. Skierowałem pytania na piśmie i na te pytania mi odpowiedział.

Jak go pan teraz ocenia?

Uważam, że nie powinien wyjść z więzienia. Gdy rozmawiałem z nim w celi śmierci, powiedziałem: "Panie Trynkiewicz, gdyby niemożliwe stało się możliwym i wszedł tu prokurator, i poprosił pana o słowo honoru, że już więcej pan nie zabije, czy dalby pan takie słowo?" A on odpowiedział: "Nie, nie dam". Uważam, że zachował się uczciwie. Proszę sobie teraz wyobrazić jego, jak wychodzi. 52 lata.

Jeszcze w sile wieku...

Pamiętam siebie, kiedy miałem tyle lat co on - w pełni sił. Przecież jak wyjdzie, będzie robił to samo - hormony pracują. Nie dziwię się, że dziennikarze robią wszystko, by zainspirować władze do działań. Matka Trynkiewicza mówi, że modli się, by nie wyszedł. Nie dziwię się. To była ogromna tragedia. Ci ludzie przeszli straszną gehennę.

W książce "Proces Szatana" opisuje pan swoje wątpliwości dotyczące śledztwa w tej sprawie.

Cytat

On nie miał prawa jazdy. Miał tylko motocykl. Wywiózł zwłoki dzieci do lasu samochodem ojca. Był to bardzo stary wartburg.

On nie miał prawa jazdy. Miał tylko motocykl. Wywiózł zwłoki dzieci do lasu samochodem ojca. Był to bardzo stary wartburg. Nie wiem, czy ja stary kierowca takim samochodem dojechałbym do miejsca, gdzie porzucił zwłoki. Nie wiem też, czy wyjechałbym stamtąd tyłem - w nocy.

Wróćmy jeszcze do tematu satanistów.

Kiedy przyjechałem do Piotrkowa, nic niepokojącego nie zauważyłem. Ktoś mówił o satanistach, inni widzieli jakieś ulotki, ale nikt ich nie miał. Dopiero podczas wizji lokalnej po raz pierwszy zobaczyłem coś, co mogłoby wskazywać na jakiś ślad. Obok zalewu Bugaj - tam, gdzie Trynkiewicz spotkał chłopców - znaleźliśmy napis: "Zabijemy kolejnych czterech chłopców". Sfotografowaliśmy to i wydrukowaliśmy w "Odgłosach".

Występował pan w tej historii w roli dziennikarza, czyli osoby, która chce jak najwięcej zapamiętać, zobaczyć, usłyszeć, zarejestrować, sfotografować. Dziennikarz to jednak też człowiek - jakie uczucia panem wtedy targały?

To jest taka złość, która nie ma ujścia. Gotowało się we mnie, ale ja jestem dziennikarzem - musiałem to opisać...

Czy pytał pan Mariusza Trynkiewicza o to, czy ktoś mu pomagał?

Nie.